czwartek, 5 stycznia 2017

Bijemy Biczem, na dodatek boskim, niewiernych i to nie tylko po plecach.


Dziś recenzja, jak się można domyślić, kolejnej twórczości słowa od Pana Jacka Piekary. Tym razem jest niespodzianka w postaci pierwszej pełnoprawnej powieści o przygodach Mordimera Madderina, która nosi tytuł „Bicz Boży". Jak  to się prezentuje? Czy autor potrafi utrzymać tempo i napięcie, w długim tekście, na podobnym poziomie, co w opowiadaniach? Czy więcej oznacza lepiej?

Najprostszą odpowiedzią byłoby, że owszem, nie zawiedziemy się na ogólnym poziomie tego tekstu, ale nie jest to też rewelacja pod, właściwie, żadnym względem. Ma swoje dobre momenty, ale ani nie przyćmiewają one tych gorszych, ani też nie świadczą o nowej jakości w prozie. Ale przyjrzyjmy się poszczególnym aspektom tej powieści, zgodnie z tradycją tego bloga i zobaczmy jak to wygląda na poszczególnych poziomach.

Zacznę od tego elementu, który jest najbardziej niezmienny z tego wszystkiego, czyli stylu. Zupełnie żadnych odchyłów od tego, co znamy. Tylko że teraz mam wrażenie, że te monologi mnie trochę nużą. Wiemy jaki jest stosunek naszego Inkwizytora do wielu rzeczy i niewiele jest w stanie nas, w tych konkretnych kwestiach, zaskoczyć. Co prawda, dowiadujemy się kilku nowych rzeczy, ale to gdzieś umyka. Rozumiem, że ktoś może zacząć od tego tomu, zwłaszcza że nie ma jakiejś bardzo ścisłej chronologii, jest tylko ta sugerowana, ale podejrzewam, że większość czytelników jednak się nią posługuje, i są weteranami serii, więc można by im oszczędzić niektórych fragmentów. Ku mojemu rozczarowaniu nic takiego się nie dzieje. Nie to, żeby one były szczególnym mankamentem, bo to nie jest kropka w kropkę to samo, ale przydałoby się więcej nowości w tego typu treści. Dalej wszystko jest opisane z perspektywy głównego bohatera, który zdaje nam na bieżąco relacje z tego, co widzi i jest bardzo interesujące.

Najważniejszą kwestią zawsze będzie fabuła i czy potrafi ona wciągnąć; znów  - tak potrafi. Aczkolwiek jest trochę fragmentów niepotrzebnie długich, większość jednak jest bardzo przyjemna w czytaniu i chcemy poznać dalszy rozwój historii. Są momenty dramatyczne, są tez sielankowe, jest tu miejsca na wiele momentów różnego charakteru i są one ciekawym dodatkiem do tomu.Zaskoczenie na końcu jest całkiem spore, nie spodziewałem się takiego zabiegu w epilogu, na czym powieść na pewno zyskuje. Także tutaj nie mamy zawodu i ta pozycja zyskuje plusa za ten aspekt.

Scenografia jest niezła. Podoba mi się klasztor, w którym toczy się spora część akcji i wszystkie pozostałe miejsca, które odwiedzamy, w tym oberża czy miasteczko. Nie ciągną się te opisy specjalnie, bo też nie mają po co. Jest zawarte w nich to, co potrzebne, aby mieć baczenie na to, co jest istotne dla opowieści. Pozwala to zachować zdrowy balans akcji i momentów ją zwalniających, a autorowi udaje to jak najbardziej.

Bohaterowie poboczni są widoczni i są wyraziści. Obie te cechy bardzo cieszą, bo jest o kim pisać, oprócz Waszego uniżonego sługi. Bardzo intrygująca i przekonywująca jest postać głównego antagonisty powieści, ale kto to jest, to oczywiście musicie odkryć sami. Dalej mamy irytującą postać pewnego księdza, który może denerwować jak cholera, ale na pewno daleko mu do banału. Polubiłem też trzeciorzędną postać „Kobiety Mordimmera”. Pełni ona rolę podobną do kobiet w filmie z Agentem 007, ale ma trochę więcej do zaoferowania. I to widać.

Podsumowując, nie jest to może rzeczywiście rewelacja, nawet w twórczości Pana Jacka Piekary. Ale nie jest to też coś, co można ominąć bez żadnego mrugnięcia. Jest to po prostu kawał solidnie napisanej historii, w całkiem przyzwoitym, mimo wszystko,  stylu. Jeśli należycie do weteranów i chcecie poznać całość życia Inkwizytora, to naprawdę warto sięgnąć. Jeżeli nie jesteście zatwardziałymi fanami jego życiorysu, to możecie sobie odpuścić tę książkę.