Dziś recenzja, jak się można domyślić, kolejnej twórczości słowa od Pana Jacka Piekary. Tym razem jest niespodzianka w postaci pierwszej pełnoprawnej powieści o przygodach Mordimera Madderina, która nosi tytuł „Bicz Boży". Jak to się prezentuje? Czy autor potrafi utrzymać tempo i napięcie, w długim tekście, na podobnym poziomie, co w opowiadaniach? Czy więcej oznacza lepiej?
Najprostszą odpowiedzią byłoby, że owszem, nie zawiedziemy
się na ogólnym poziomie tego tekstu, ale nie jest to też rewelacja pod,
właściwie, żadnym względem. Ma swoje dobre momenty, ale ani nie przyćmiewają
one tych gorszych, ani też nie świadczą o nowej jakości w prozie. Ale
przyjrzyjmy się poszczególnym aspektom tej powieści, zgodnie z tradycją tego
bloga i zobaczmy jak to wygląda na poszczególnych poziomach.
Zacznę od tego elementu, który jest najbardziej niezmienny z
tego wszystkiego, czyli stylu. Zupełnie żadnych odchyłów od tego, co znamy.
Tylko że teraz mam wrażenie, że te monologi mnie trochę nużą. Wiemy jaki jest
stosunek naszego Inkwizytora do wielu rzeczy i niewiele jest w stanie nas, w
tych konkretnych kwestiach, zaskoczyć. Co prawda, dowiadujemy się kilku nowych
rzeczy, ale to gdzieś umyka. Rozumiem, że ktoś może zacząć od tego tomu,
zwłaszcza że nie ma jakiejś bardzo ścisłej chronologii, jest tylko ta
sugerowana, ale podejrzewam, że większość czytelników jednak się nią posługuje,
i są weteranami serii, więc można by im oszczędzić niektórych fragmentów. Ku
mojemu rozczarowaniu nic takiego się nie dzieje. Nie to, żeby one były
szczególnym mankamentem, bo to nie jest kropka w kropkę to samo, ale przydałoby
się więcej nowości w tego typu treści. Dalej wszystko jest opisane z
perspektywy głównego bohatera, który zdaje nam na bieżąco relacje z tego, co
widzi i jest bardzo interesujące.
Najważniejszą kwestią zawsze będzie fabuła i czy potrafi ona
wciągnąć; znów - tak potrafi. Aczkolwiek
jest trochę fragmentów niepotrzebnie długich, większość jednak jest bardzo
przyjemna w czytaniu i chcemy poznać dalszy rozwój historii. Są momenty
dramatyczne, są tez sielankowe, jest tu miejsca na wiele momentów różnego
charakteru i są one ciekawym dodatkiem do tomu.Zaskoczenie na końcu jest
całkiem spore, nie spodziewałem się takiego zabiegu w epilogu, na czym powieść
na pewno zyskuje. Także tutaj nie mamy zawodu i ta pozycja zyskuje plusa za ten
aspekt.
Scenografia jest niezła. Podoba mi się klasztor, w którym
toczy się spora część akcji i wszystkie pozostałe miejsca, które odwiedzamy, w
tym oberża czy miasteczko. Nie ciągną się te opisy specjalnie, bo też nie mają
po co. Jest zawarte w nich to, co potrzebne, aby mieć baczenie na to, co jest
istotne dla opowieści. Pozwala to zachować zdrowy balans akcji i momentów ją
zwalniających, a autorowi udaje to jak najbardziej.
Bohaterowie poboczni są widoczni i są wyraziści. Obie te
cechy bardzo cieszą, bo jest o kim pisać, oprócz Waszego uniżonego sługi.
Bardzo intrygująca i przekonywująca jest postać głównego antagonisty powieści,
ale kto to jest, to oczywiście musicie odkryć sami. Dalej mamy irytującą postać
pewnego księdza, który może denerwować jak cholera, ale na pewno daleko mu do
banału. Polubiłem też trzeciorzędną postać „Kobiety Mordimmera”. Pełni ona rolę
podobną do kobiet w filmie z Agentem 007, ale ma trochę więcej do zaoferowania.
I to widać.
Podsumowując, nie jest to może rzeczywiście rewelacja, nawet
w twórczości Pana Jacka Piekary. Ale nie jest to też coś, co można ominąć bez
żadnego mrugnięcia. Jest to po prostu kawał solidnie napisanej historii, w
całkiem przyzwoitym, mimo wszystko, stylu. Jeśli należycie do weteranów i chcecie
poznać całość życia Inkwizytora, to naprawdę warto sięgnąć. Jeżeli nie
jesteście zatwardziałymi fanami jego życiorysu, to możecie sobie odpuścić tę
książkę.