środa, 25 listopada 2015

Już nie tylko zabójczyni, a wiele o wiele więcej

Zgodnie z obietnicą zrecenzuję dziś Dziedzictwo Ognia Sary J.Maas czyli trzeci tom jej bestsellerowej serii Szklany Tron. Skończyłem ją wczoraj w nocy, i mam lekko mieszane odczucia w związku z tym czego doświadczyłem z tą lekturą, i o tym wszystkim zaraz wam napiszę. Nie jest wszystko pięknie,różowo i ładnie, ale publicznego ukamienowania też nie będę tutaj uprawiał, ale do rzeczy.

Pierwsze co rzuca się w oczy, jak zobaczycie ten tom w księgarni, i weźmiecie go do ręki to fakt że jest ona objętościowo większa jak pierwsze dwie razem wzięte, i jeszcze trochę jest dodane. I jest to jednocześnie wada, i zaleta tej pozycji. Daje to pole do popisu autorce, wiele rzeczy jest rozwiniętych i wyjaśnionych, pogłębionych w tym te bardzo kluczowe dla fabuły, które do tej pory były owiane tajemnicą. Dowiadujemy się wiele o przeszłości bohaterki, jej życia zanim zaczęły się wydarzenia z poprzednich części. Problem tkwi tylko w tym że przeszłość jest fajna, ale teraźniejszość wyraźnie kuleje przez pewną partię książki.

Celeana nam się psuje. Z silnej psychicznie kobiety, przeżywa nagle każde zdanie, rozkładając je na czynniki pierwsze i lamentując. Powiedzmy że można to chwilę wytrzymać, ale nie kilka rozdziałów. Są momenty że się zbiera, i wydaje się ze z tym koniec,a potem znów jedna wypowiedź jakiegoś bohatera i znów lecimy z koksem. No kobieto, ja Cię nie mogę przeżyłaś tyle, wytrzymałaś wszystko a tu nagle słowa Cię ranią. Psuje mi to strasznie obraz dziewczyny, i  zaczynałem w nią wątpić. Ale na szczęście razem z naszą bohaterką na innych kontynentach i innych miejscach dzieję się wiele, i te fragmenty przekonują do dalszej lektury kiedy ona zawodzi.

O dziwo w tym tomie bohaterowie o mniejszym znaczeniu niż sama protagonistka przejmują po niej pałeczkę, i wysuwają się na pierwszy plan, i im to wychodzi. Chaol czy (zdziwienie moje sięga zenitu) Dorian. Nareszcie Ci dwaj zdobywają charakter, którego mi trochę brakowało, zwłaszcza u księcia. Szkoda że dopiero teraz, ale lepiej późno niż wcale. Co jeszcze lepsze te przemiany wydają się naturalną konsekwencją tego co wymuszają na  nich wydarzenia, więc nie są przypadkowe. Teraz dopiero można te poboczne postacie znieść, i wręcz  z ciekawością o nich czytać.

Stylowo dalej Sarah się bardzo stara(jakie rymy). I to prosperuje, i należy to cenić. Tłumaczenie Marcina Mortki notabene też bardzo udane i nie widzę zgrzytów, potknięć, czy jakichś baboli. Jakiejś pojedyncze pewnie były, ale nie psuje to na pewno przyjemności, a o nią przecież chodzi. Naprawdę jeśli będziecie narzekać na to w jaki sposób została napisana ta powieść, to zupełnie nie zrozumiem waszej oceny. Tu widać na pierwszy rzut oka że autorka się przyłożyła się do niego, i że jej zależało, i kosztowało ją to trochę wysiłku aby dopiąć swego.

Dochodzimy do tego momentu który kompletnie mnie zaskoczył i spowodował że autorka wie jak pisać swoje książki tak aby ludzie chcieli więcej, czyli końcówka. Muszę o niej wspomnieć gdyż jest absolutnie wybitna. Jest epicka jak tylko może być, tak samo dramatyczna, szybka, zmienna, po prostu mogę ją tu opisywać  w samych superlatywach. Dawno nie przeżyłem czegoś takiego jak w tej końcówce. Chyba tylko Sanderson z ostatnich pozycji mógłby dorównać, a może delikatnie przebić aczkolwiek to kwestia sporna. Ona jest po prostu wybitna. Jak do niej ktoś dojdzie, to naprawdę przeżyje na tych ostatnich stronach wiele.

I w tym miejscu trzeba zaznaczyć że zmiana kontynentu wychodzi książce na dobre. Nowy ląd jest ciekawy, zupełnie inny bo mała urbanizacja powoduje że mamy wiele dzikich terenów, które się okazują pełne ciekawych miejsc. Prym wiedzie tu jaskinia, w której znajdziemy coś bardzo intrygującego. Widać że autorka lepiej piszę o terenach otwartych niż zamkniętych.

Trzeba też wspomnieć o wątku, który zostaje zaczęty i wydaje się być jakby "z zewnątrz". Chodzi mianowicie o sabat czarownic i ich przywódczynię, wokół której skupia się autorka czyli Marion. Całość jest jakby oderwana zupełnie od głównej akcji i więzy łączące ją z nią są bardzo cieniutkie. Ale nie znaczy to że nie potrafi on skupić uwagi. Wręcz przeciwnie gdy protagonistka ma słabszy okres, on wysuwa się naprzód i ratuje książkę przed potencjalnym odłożeniem z powrotem na półkę. Jest on naprawdę dobrze poprowadzony i jestem ciekaw co z nim zrobi autorka w kolejnym tomie, który już w drodze.

Podsumowując daje Sarze kredyt zaufania na czwarty tom. Mam wrażenie że objętość tego trochę nam autorce zaczęła ciążyć, i te środkowe momenty są dłuższe niż być powinny i rozlazłe, robiąc nam niepotrzebnie z bohaterki taką rozmiękłą ciepłą kluchę, ale jak mówiłem niespodziewanie pojawia się ekipa ratunkowa z pozostałych postaci. Styl zostaje utrzymany, co jest dużą zaletą w przypadku tej autorki i za to należą się jej brawa. Ale największe słowa uznania za tą końcówkę, to ona stanowi masywny argument za tym że tłumaczona już zapewne Królowa Cieni(tytuł roboczy czwartego tomu) będzie w mojej biblioteczce na pewno może nawet tuż po premierze. Aha i jeszcze jedno płeć piękna, z opinii które przeczytałem zachwyca się przede wszystkim Rowanem. Jeśli któraś mi wytłumaczy dlaczego akurat nim, a nie Dorianem czy Chaolem zwłaszcza z tego tomu obiecuję nagrodę niespodziankę. Tylko niech to będzie wytłumaczenie a nie "bo Rowan jest fajny". To tyle ode mnie na dziś.









sobota, 7 listopada 2015

Muchy,komary,parasyty,wężę,pijawy,jeże,mrówy ....

Wracam po bardzo długiej przerwie, a właściwie lekturze Imperium Czerni i Złota Adriana Tchaikovskiego.  I muszę przyznać jest to powieść którą strasznie ciężko mi ocenić jednoznacznie. Będzie to najtrudniejszy wyrok jaki wydam jeśli chodzi o tego bloga. Ma ona wiele wad, ale cholera mimo wszystko nie skazuje jej na straty i wieczne potępienie, bo jest sporo naprawdę mocno pozytywnych punktów w tej książce, wokół których nie można przejść obojętnie.

Zacznijmy jak stereotypowi przedstawiciele naszego narodu, czyli od tego co jest źle. Zasługuje na te wyróżnienie niesamowicie wręcz naganne tempo tej książki. Boże ile ja razy miałem już jej dość, i chciałem odłożyć w cholerę, ale coś mi mówiło, że jednak nie, że może warto ją dokończyć. Męczy jeszcze bardziej niż Iron Man (wyzwanie sportowe sprawdźcie sobie) momentami, rozwija się jeszcze wolniej niż ja czasami myślę, ale ma w sobie jedną rzecz która karze do niej wracać. Ale do tego przejdziemy zaraz.

Teraz to co jest przeciętnie. Styl się nie wybija, ale też nie razi. Ot tak sobie jest gdzieś obok i nie skupia na sobie uwagi. Wszystko jest zgrabnie opisane i jakoś tam leci do przodu. Zdarzają się naprawdę dobre dialogi, które się nadają na cytaty, ale to raczej rzadkość. Błędów nie ma, także ogólnie rzecz biorąc ten element na minimalny plusik, taki ledwo zauważalny(tyci, tyci)

Czas na ten element, który kazał przynajmniej mi czytać dalej. Krótko i konkretnie mówiąc jest to pomysł do którego się sprowadza cały tytuł i jest to krzyżówka owadów z ludźmi. Mamy tu osowców, mrókowców, żukowców, ciemców, modliszkowców, i można wymieniać tego naprawdę sporo. Naprawdę wyrazy uznania dla autora z kilku prostych przyczyn. Pierwsza rzecz, te rasy są naprawdę zróżnicowane, i co jeszcze ważniejsze mają cechy charakterystyczne, które kojarzymy z danym insektem(osy mają uderzenie żądłem, ale inne niż te które sobie teraz wyobraziliście, to uderzenie magią, żukowce są wytrzymałe, mrówkowce mają zjednoczony umysł, i tak dalej). To naprawdę wciąga poznawanie tych hybryd, ich cech,królestw i tak dalej. Jest to świetna wizja i stanowi, nie boję się użyć tego określenia, główny magnes do przekładania kolejnych kartek w książce.

Fabularnie jest naprawdę dobrze mamy tu wyraźnie zaznaczonych tych złych(choć oczywiście jest w tym wszystkim sporo szarości) w postaci osowców którzy tworzą wielkie imperium, mamy też tych niewinnych, niczego nie świadomych, podzielonych wszystkich pozostałych, którzy nie chcą uwierzyć że osy chcą im zabrać piaskownice i jeszcze zabawki do tego. I nie będą się nimi dzielić i budować razem zamki, tylko raczej rozkażą je budować. Dzieję się ogólnie naprawdę dużo, i nie można narzekać. Jest wiele wątków związanych z ruchem oporu, dyplomacją, i tak dalej, a także sporo relacji interpersonalnych i to wszystko się składa w sensowną całość. Szkoda tylko że te powiedzmy 2/3 powieści jest naprawdę ślamazarne, i po prostu ciężkie w przetrawieniu. Końcówka jest naprawdę dobra, i przeczytałem ją w ciągu jednego dnia praktycznie rzecz biorąc. Ona ratuje tą powieść bez wątpienia. Życzę wam dotrwania do niej bo warto.

Bohaterowie naprawdę dają radę. Nie są wybitni, wpadają w sztampę, ale nie można powiedzieć że są do końca przewidywalni. Potrafią nas zaskoczyć i to niejeden raz. Trudno wyłonić mi jakiegoś lidera, którego losy śledziłem z wypiekami, jak to zwykle robię gdy nie ma wyraźnego protagonisty, ale jakoś szczególnie mi to nie przeszkadzało. Bohaterów których wyraźnie bym pomijał,  też nie zauważyłem więc ogólnie uznajmy że ten aspekt powieści trzyma poziom.

Podsumowując naprawdę ciężko mi wydać ostateczny wyrok. Wcale się nie zdziwię jak startując z tym tytułem odłożycie go z powrotem na półkę uznając że to jednak nie to, ale nie chciałbym żeby to tak wyszło, gdyż ta książka naprawdę zasługuje na więcej. To jest już zakończony cykl dziewięciu powieści. Czy sięgnę po drugą ? Jeśli potraktować tą część, jako naprawdę długie wprowadzenie do całej reszty, i teraz sytuacja będzie się tylko rozwijać, to te kolejne epizody mogą być naprawdę na wysokim poziomie, i mam taką nadzieję że rzeczywiście tak jest. Bo jeśli mam znowu psioczyć przez ponad trzysta stron, i się męczyć, to kredyt zaufania starci na ważności. Może po raz pierwszy udam się do jakiejś biblioteki, i spróbuje do tego tytułu podejść w ten sposób, nie wydając na niego pieniędzy. Tymczasem dobrze tu wrócić. Mam nadzieję że kolejne recenzję pojawią się jednak częściej.