czwartek, 2 lutego 2017

Koniec Początku Inkwizytora

Dziś recenzujemy ostatni rozdział, który ukształtował Mordimera na sługę, którego znamy z późniejszych tomów opowiadań. Jest to druga pełnoprawna powieść w przebiegu cyklu. Mogę Wam powiedzieć, że jest lepsza niż pierwsze podejście Piekary do tej formy opowiedzenia czytelnikom historii. Mimo wszystko, zamknięte, krótsze fabuły to jest to, w czym nasz autor jednak bryluje. Niemniej nie oznacza to, że „Kościany Galeon” można, albo należy, sobie odpuścić. Nie jest to powieść w żadnym wypadku słaba, ale nie spełnia w wystarczającym stopniu oczekiwań i nadziei.

Tyle słowem wstępu, a co tak naprawdę serwuje nam pisarz? Książka zaczyna się, jak często ostatnio, zleceniem od przełożonego. W tym konkretnym przypadku dotyczyć ono będzie śledztwa zaginięcia pewnego kupca, który wyruszył na wyprawę morską daleko na północ i nie wrócił. Cała podróż jest owiana wieloma tajemnicami i to od naszego uniżonego sługi zależy czy dotrze on do prawdy i odkryje wszystko, co jest z nią związane.

Fabuła jest poprowadzona generalnie w bardzo dobrym tempie, gdzie generalnie stanowi słowo klucz. Pobyt Mordimera w mieście jest strasznie, i to zupełnie niepotrzebnie mym zdaniem, długi i w którymś momencie się przyłapałem, że chcę aby się w końcu stamtąd ruszył. Na szczęście, potem się wszystko rozkręca i zaczyna się dziać wiele rzeczy i wszystko to jest o wiele ciekawsze, bo wkraczają siły nadprzyrodzone. Wszystko zmierza do zakończenia, które jest, muszę Was uspokoić, logiczne, dość soczyste i satysfakcjonujące. Poza tym ślamazarnym początkiem historia sama w sobie wciąga i intryguje czytelnika, więc nie ma na co narzekać.

Mordimer nam dopisuje. Jest chłopak w formie i zachowuje swój charakter, który zdążyliśmy już tak dobrze poznać. Jedynym mankamentem jaki znajduję w jego kreacji, w tej odsłonie jego genezy,  to fakt zbyt częstych fantazji erotycznych i westchnień do pewnej damy. Po przeżyciach w poprzednich częściach i kobietach tam poznanych, bardziej bym oczekiwał, że to właśnie którąś z nich będzie wspominał. Na ich tle Konstancja nie rysuje się aż tak imponująco, aby marzyć o nocy z nią tak często. Ale poza tym, nie ma żadnych wad, do których mógłbym się przyczepić. Dalej można zauważyć  u bohatera bystrość, inteligencję, rozsądną pewność siebie, zwłaszcza w kontaktach ze stworzeniami nie z tego świata, ale też świadomość własnych umiejętności i, oczywiście niezastąpione niczym, monologi przedstawiające świat i stosunek naszego bohatera do wielu spraw.

Obok protagonisty występują oczywiście postacie poboczne. Tym razem jest to przede wszystkim kupiec, który  pojawia się obok Inkwizytora praktycznie non stop i, pomimo początkowych oporów, polubiłem jego osobę. Nie jest może jakąś wybitną kreacją, ale spełnia swoją role w wystarczającym stopniu. Bardzo intrygująca jest za to pewna dama obecna w świecie demonicznym, która pomaga naszemu uniżonemu słudze . Otacza ją aura tajemniczości stopniowo odkrywana, ale zawsze zostaje uczucie niedosytu w kontaktach z nią. Naprawdę podoba mi się to, jak została przedstawiona ta istota.

W kwestii otoczenia i miejsc mogę powiedzieć tyle, że jest ono lepiej zarysowane niż w poprzednich częściach. Dostajemy więcej informacji o tym, gdzie się to wszystko dzieje. Kwestia tego czy jest to czyste zapełnianie stron czy jednak coś, co nam się przyda. Na pewno jest to inne podejście niż to, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, a niektóre z tych miejsc zasługują na naszą uwagę. Przykładowo spodobał mi się statek, którym odbywa się podróż śladami zaginionego partnera w interesach naszego głównego zleceniodawcy. Można jeszcze dorzucić tytułowy galeon, którego opis może przerazić lub zniesmaczyć niejedną co wrażliwszą osobę. Na koniec tego paragrafu wystarcza mi tylko wspomnieć o wyspie, na której toczy się lwia część drugiej połowy książki. Ona też potrafi sama w sobie niejednokrotnie zaskoczyć i mieć wpływ na wydarzenia. Jest to właściwie debiut Piekary w kreacji miejsca, które by miało rzeczywiste znaczenie. I mogę stwierdzić, że mu to wyszło.

Stylowo nic a nic się nie zmieniło, bo też nie ma powodu do tego. Wszystko tradycyjnie poznajemy z perspektywy bohatera. Monologi znów są wyważone i za bardzo nie męczą, ani też nie są powtarzalne w stosunku do poprzedników. Może poza nielicznymi wyjątkami, ale to jest do wybaczenia autorowi i możemy to zignorować.

Podsumowując, „Kościany Galeon” ma mankamenty, które nie pozwalają mu osiągnąć poziomu przykładowo „Dotyku Zła” czy też „Głodu i Pragnienia”. Najbardziej rzucającą się w oczy rzeczą jest początek, który jest zdecydowanie przydługi. Można się też przyczepić o niezbyt wiele, jak na powieść, interesujących postaci poza uniżonym sługą.  Ogólnie, nie jest to powieść, która zapadnie Wam na lata w pamięci i będziecie rozmawiać o niej dniami i nocami, ale też nie odłożycie jej tak szybko na półkę. Chyba, że wynudzi Was ten początek.

środa, 1 lutego 2017

Czy Piekara potrafi zaspokoić nasz głód i pragnienie dobrych historii ?

Dziś recenzja kolejnego tomu przygód Inkwizytora Mordimera Madderina. Tym razem tytuł to „Głód i Pragnienie”. Składa się on z jednej krótszej historii, zwanej „Wiewióreczka”, i drugiej, o większej objętości, która zawiera wspomniane przed chwilą potrzeby fizjologiczne. Od razu mogę powiedzieć, że ta książka nie powinna Was rozczarować, w moim małym rankingu ten tom jest drugi w kolejności, zaraz za „Dotykiem Zła”(mówimy o pozycjach, gdzie jest zawarta  geneza naszego bohatera).

Zacznijmy od oceny tego, co nas wita na początku. Jest to swoista rozgrzewka przed daniem głównym. Trzeba przyznać, wyjątkowo udana bo oderwana w pewien sposób od tego, co zwykle serwuje nam autor. Nie mamy morderstwa, demonów, nawet brak tortur w całej tej historii, co zaskakuje w pozytywny sposób. Dodatkowo jest sporo elementów lekkich, można powiedzieć humorystycznych, choć to lekkie nadużycie tego słowa. Chodzi o wypowiedzi kupca, który bardzo zręcznie manewruje swymi słowami i nie sposób go nie lubić. Od razu widać, że naprawdę zna się na negocjacjach i jest dobrym fachowcem.

Cała historia opiera się o ściągnięcie długów i to stanowi główną oś fabularną. Poznajemy relację Mordimera z dłużnikiem, którą uświetniają dobrze napisane dialogi. Cieszy ta chwila oddechu od ciężkiego klimatu, jaki zwykle panuje na kartkach tomu, poza tym dochodzi fakt, że mamy do czynienia z chyba najbardziej humanitarną do tej pory opowieścią  z całego cyklu. Jak wspomniałem, tutaj rozmowy są tym, co zachęca nas do ciągłej lektury, także lokacja w tym wypadku to kwestia wręcz czwartorzędna. Nie jestem nawet w stanie powiedzieć, gdzie się dzieje akcja, poza tym, że na pewno w świecie autorskim.

Bohaterem drugoplanowym, który niewątpliwie jest bardzo dobrym dodatkiem jest Tomasz Purcell. Potrafi swoimi wypowiedziami wręcz stłamsić naszego ulubionego protagonistę, co jest nie lada osiągnięciem i za to mu wieczna chwała w panteonie udanych postaci pobocznych autora. Co prawda, nie jest to zbyt liczne grono, co nie umniejsza jego zasług w żadnym stopniu.

„Wiewóreczka”, pomimo swej jakości, jest tylko przystawką. Jednak tytułowe opowiadanie jest tym, co stanowi o jakości całości przede wszystkim. I trzeba powiedzieć- trzyma ono poziom. Tym razem jednak wracamy do tego, czym zwykle zajmuje się inkwizycja i mamy śledztwo dotyczące zaginięcia pewnej niewiasty. Oczywiście, to tylko początek i moment zawiązania akcji. Potem sprawa tradycyjnie nabiera pewnego poziomu skomplikowania, a intrygi sięgają poza ten świat. Pomimo tego, że jesteśmy przyzwyczajeni do określonego schematu, niczym w powieści detektywistycznej z elementami fantastycznymi, dalej można znaleźć kilka momentów, w których nie da się przewidzieć rozwoju wydarzeń, co jak najbardziej cieszy.

Scenograficznie tradycyjnie mamy lochy, karczmy i inne miejsca, które często odwiedzamy z bohaterem. Dalej nie są one szczególnie interesujące, ale też nie odpychają i na pewno nie zmuszają do pomijania fragmentów ich opisów, które też nie są specjalnie rozbudowane.

Jest tutaj, o dziwo, na drodze wyjątku kilku bohaterów obok Inkwizytora, którzy przypadli mi do gustu. Jeden z nich to pewien szlachcic, który pomaga w rozwiązaniu sprawy. Jego postawa, zwłaszcza w epilogu historii, zasługuje na uwagę.  Drugi intrygujący osobnik to główny antagonista, ale oczywiście nie powiem Wam kto to ani nie nakreślę jego osobowości. Występuje również pewna dziewczyna, która również staje po stronie naszego uniżonego sługi. Na początku wydaje się banalna, ale potem okazuje się, że potrafi schować parę asów w rękawie.  Te wszystkie postacie są niewątpliwym atutem i to bardzo pozytywnym, bo zwykle ciężko jest wyróżnić kogoś, a tutaj autor jakby dostał weny, i to dość solidnej, przy kreacji tych osób.

Stylistycznie wracamy do tego ponurego świata, oczywiście znów spotkamy liczne Monologi Inkwizytora, ale tym razem nie są one ani specjalnie wymuszone, ani powtarzalne. To autorowi zapisuję na plus. Narracja, jakżeby inaczej, jest pierwszoosobowa, jak we wszystkich dotychczasowych historiach.

Podsumowując, jest to jeden z najlepszych tomów o początkach naszego Mordimera Madderina. Autor wrócił do dobrej formy i oby wytrzymał w niej jak najdłużej. Myślę że pozycja obowiązkowa dla fanów i tych zagorzałych, i tych mniej zaangażowanych w tę historię. Następny w kolejności jest „Kościany Galeon”. Oby on potrafił utrzymać co najmniej ten sam poziom, co książka oceniona w tym tekście.