środa, 1 lutego 2017

Czy Piekara potrafi zaspokoić nasz głód i pragnienie dobrych historii ?

Dziś recenzja kolejnego tomu przygód Inkwizytora Mordimera Madderina. Tym razem tytuł to „Głód i Pragnienie”. Składa się on z jednej krótszej historii, zwanej „Wiewióreczka”, i drugiej, o większej objętości, która zawiera wspomniane przed chwilą potrzeby fizjologiczne. Od razu mogę powiedzieć, że ta książka nie powinna Was rozczarować, w moim małym rankingu ten tom jest drugi w kolejności, zaraz za „Dotykiem Zła”(mówimy o pozycjach, gdzie jest zawarta  geneza naszego bohatera).

Zacznijmy od oceny tego, co nas wita na początku. Jest to swoista rozgrzewka przed daniem głównym. Trzeba przyznać, wyjątkowo udana bo oderwana w pewien sposób od tego, co zwykle serwuje nam autor. Nie mamy morderstwa, demonów, nawet brak tortur w całej tej historii, co zaskakuje w pozytywny sposób. Dodatkowo jest sporo elementów lekkich, można powiedzieć humorystycznych, choć to lekkie nadużycie tego słowa. Chodzi o wypowiedzi kupca, który bardzo zręcznie manewruje swymi słowami i nie sposób go nie lubić. Od razu widać, że naprawdę zna się na negocjacjach i jest dobrym fachowcem.

Cała historia opiera się o ściągnięcie długów i to stanowi główną oś fabularną. Poznajemy relację Mordimera z dłużnikiem, którą uświetniają dobrze napisane dialogi. Cieszy ta chwila oddechu od ciężkiego klimatu, jaki zwykle panuje na kartkach tomu, poza tym dochodzi fakt, że mamy do czynienia z chyba najbardziej humanitarną do tej pory opowieścią  z całego cyklu. Jak wspomniałem, tutaj rozmowy są tym, co zachęca nas do ciągłej lektury, także lokacja w tym wypadku to kwestia wręcz czwartorzędna. Nie jestem nawet w stanie powiedzieć, gdzie się dzieje akcja, poza tym, że na pewno w świecie autorskim.

Bohaterem drugoplanowym, który niewątpliwie jest bardzo dobrym dodatkiem jest Tomasz Purcell. Potrafi swoimi wypowiedziami wręcz stłamsić naszego ulubionego protagonistę, co jest nie lada osiągnięciem i za to mu wieczna chwała w panteonie udanych postaci pobocznych autora. Co prawda, nie jest to zbyt liczne grono, co nie umniejsza jego zasług w żadnym stopniu.

„Wiewóreczka”, pomimo swej jakości, jest tylko przystawką. Jednak tytułowe opowiadanie jest tym, co stanowi o jakości całości przede wszystkim. I trzeba powiedzieć- trzyma ono poziom. Tym razem jednak wracamy do tego, czym zwykle zajmuje się inkwizycja i mamy śledztwo dotyczące zaginięcia pewnej niewiasty. Oczywiście, to tylko początek i moment zawiązania akcji. Potem sprawa tradycyjnie nabiera pewnego poziomu skomplikowania, a intrygi sięgają poza ten świat. Pomimo tego, że jesteśmy przyzwyczajeni do określonego schematu, niczym w powieści detektywistycznej z elementami fantastycznymi, dalej można znaleźć kilka momentów, w których nie da się przewidzieć rozwoju wydarzeń, co jak najbardziej cieszy.

Scenograficznie tradycyjnie mamy lochy, karczmy i inne miejsca, które często odwiedzamy z bohaterem. Dalej nie są one szczególnie interesujące, ale też nie odpychają i na pewno nie zmuszają do pomijania fragmentów ich opisów, które też nie są specjalnie rozbudowane.

Jest tutaj, o dziwo, na drodze wyjątku kilku bohaterów obok Inkwizytora, którzy przypadli mi do gustu. Jeden z nich to pewien szlachcic, który pomaga w rozwiązaniu sprawy. Jego postawa, zwłaszcza w epilogu historii, zasługuje na uwagę.  Drugi intrygujący osobnik to główny antagonista, ale oczywiście nie powiem Wam kto to ani nie nakreślę jego osobowości. Występuje również pewna dziewczyna, która również staje po stronie naszego uniżonego sługi. Na początku wydaje się banalna, ale potem okazuje się, że potrafi schować parę asów w rękawie.  Te wszystkie postacie są niewątpliwym atutem i to bardzo pozytywnym, bo zwykle ciężko jest wyróżnić kogoś, a tutaj autor jakby dostał weny, i to dość solidnej, przy kreacji tych osób.

Stylistycznie wracamy do tego ponurego świata, oczywiście znów spotkamy liczne Monologi Inkwizytora, ale tym razem nie są one ani specjalnie wymuszone, ani powtarzalne. To autorowi zapisuję na plus. Narracja, jakżeby inaczej, jest pierwszoosobowa, jak we wszystkich dotychczasowych historiach.

Podsumowując, jest to jeden z najlepszych tomów o początkach naszego Mordimera Madderina. Autor wrócił do dobrej formy i oby wytrzymał w niej jak najdłużej. Myślę że pozycja obowiązkowa dla fanów i tych zagorzałych, i tych mniej zaangażowanych w tę historię. Następny w kolejności jest „Kościany Galeon”. Oby on potrafił utrzymać co najmniej ten sam poziom, co książka oceniona w tym tekście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz