Fabuła Panowie i Panie to mistrzostwo świata. Wciąga od
samego początku. Zagrożenie jest realne, gdzie nawet Ascendenci się go boją, w
postaci samego Anomandera Rake. W reakcji na widmo grożącej zagłady Genabakis
formułują się sojusze, o których wcześniej nie było mowy oraz pojawiają się
siły, które wcześniej były wierne tylko sobie, oraz wykazywały się skrajną
neutralnością, czy też przynajmniej próbowały ją zachować. W trzecim tomie
autor wraca do wielu wydarzeń i postaci z pierwszej części. Naprawdę trzeba
znać „Ogrody Księżyca” żeby się orientować co się dzieję w obecnych realiach.
Do „Bramy Domu Umarłych” też oczywiście jest kilka nawiązań, ale jest ich
proporcjonalnie mniej. Doprawdy na długo
wciągnąłem się w to co się działo na kontynencie z Siedmioma Miastami i
trzymało to w napięciu do samego końca. I jeszcze do tego wszystkiego doszła ta
niezwykle dramatyczna końcówka. Oczywiście Erikson nie byłby sobą gdyby oprócz
głównego wątku na który poświęcony jest wyjątkowo sporo miejsca nie dorzucił
całej masy pobocznych historii, ale żadna z nich nie jest tak ciekawa jak losy
Jasnowidza(głównego oponenta naszych bohaterów). Ale też nie można zarzucić że
te wątki tylko nas rozpraszają. Potrafią też skupić na sobie uwagę. Może dla
niektórych będą nawet najważniejsze.
Jeśli chodzi o lokacje z racji że większość wydarzeń rozgrywa się tam gdzie byliśmy już w pierwszej części to nie mamy całej gamy nowości. Co prawda teraz zwiedzamy część południową, gdzie wcześniej przebywaliśmy w północnej ale krajobrazy jako takie się nie zmieniają. Jedyną miejscówką, którą kojarzę w dalszym ciągu jest lokalizacja ostatecznego rozwiązania kwestii kampanii Panosa, czyli sam epilog powieści.
Jeśli chodzi o lokacje z racji że większość wydarzeń rozgrywa się tam gdzie byliśmy już w pierwszej części to nie mamy całej gamy nowości. Co prawda teraz zwiedzamy część południową, gdzie wcześniej przebywaliśmy w północnej ale krajobrazy jako takie się nie zmieniają. Jedyną miejscówką, którą kojarzę w dalszym ciągu jest lokalizacja ostatecznego rozwiązania kwestii kampanii Panosa, czyli sam epilog powieści.
Stylowo znów mamy klimat znany już nam dobrze. Nie dochodzi
żaden nowy element, który mógłbym tutaj dodać
czy zaznaczyć. Jeżeli nie spodobała nam się forma w której treść została
zawarta do tej pory. To „Wspomnienia Lodu” nas do Eriksona nie przekonają.
Zresztą zdecydowanie odradzam z całą świadomością zaczynianie przygody z
„Malazańską…” od innej części niż od pierwszej ze względu na tą ogromną liczbę
powiązań. Potencjalny czytelnik traci naprawdę wiele nie znając początku tego
wszystkiego. Także nie liczcie na jakiś rozwój, coś nowego w tym aspekcie. W
gruncie rzeczy pasuje on świetnie do
tego co się dzieje na kartach powieści więc nie ma potrzeby go zmieniać.
Jakaś młodzieżowa stylizacja, czy nie wiem na dramat albo coś podobnego
kompletnie by nie pasowało do charakteru.
Nie będzie zaskoczeniem fakt że tutaj też mamy plejadę nowych osobników, ale jednak fabuła
kręci się głównie wokół tych, którzy już gdzieś się pojawili w jednej czy
drugiej książce. Cieszy to bo nareszcie mamy poczucie spójności tego
wszystkiego. Pewnej ciągłości o którą było tak ciężko do tej pory. Ich rozwój i
losy są poprowadzone solidnie i chce się o nich czytać. Mamy moich chyba
ulubionych Tistle Andii, Tistle Edur, ludzi, Barghestów, T’lan Imassów,
Jaghutów. Znów jest z czego wybierać i z charakteru, i z wyglądu czy
pochodzenia etnicznego. I dalej nie mamy problemów z odróżnieniem(zwłaszcza jak
podołaliśmy temu w pierwszym tomie). Erikson naprawdę ma pomysły na postacie i
konsekwentnie je realizuje, i to widać.
Autor też po raz kolejny wykonuje krok do czytelnika ponieważ zdarza
się już że mamy kilka stron o tej samej sytuacji bez szczególnego
przemieszczania się, skakania po wydarzeniach. Okazuje się że można się skupić
choć przez chwilę i doprowadzić coś do jakiegoś końca a przynajmniej dobrego
momentu przerywnika. Ta tendencja cieszy, ale dalej mamy sporo chaosu, który
zaczynam rozumieć jest konieczny aby pisać o tak wielkiej ilości bohaterów
jednocześnie w jednym tomie. Ale już teraz się zapewne do tego wszystkiego
przyzwyczailiśmy i przestaje nas to drażnić. Zwłaszcza że moment przerwy jest
wyraźnie zaznaczony przez oddzielenie tekstu od siebie.
Podsumowując Wspomnienie Lodu jest zdecydowanie najlepszą do
tej pory częścią tej Kanadyjskiej epopei. Jeżeli macie za sobą już „Ogrody” i
„Bramę” nie widzę najmniejszego powodu do rezygnacji z tej części. Cała masa
smaczków, niezwykle intrygująca fabuła, dalsze losy bohaterów, których
polubiliśmy bądź nie, znów odrobinę bardziej przyjazna dla czytelnika, bez
rewolucyjnych zmian w stylu. Czy można prosić o więcej ? Ja na pewno nie będę
narzekał jak ten poziom zostanie utrzymany w kolejnych częściach sagi. A może
nawet będzie jeszcze lepiej ? Tego z całego serca życzę Eriksonowi gdyż
zasługuje na to aby się znaleźć w Hali Sław czy czymś podobnym ze swoją
twórczością. Czekając na utrzymanie formy zapowiadam następną recenzję Domu
Łańcuchów, który jest czwartą częścią. Dokończmy te dziesięć tomów razem.
Naprawdę warto.