sobota, 23 kwietnia 2016

Król wraca na tron. Zasłużenie pokazuje jak pisać kontynuację i wspinać się wyżej.

Dziś wracamy do mego Bożyszcza czyli Stevena Eriksona. Tym razem chłoniemy jego historię, którą zawarł w „Bramach Domu Umarłych” czyli drugiego tomu jego monumentalnej „Malazańskiej Ksiegi Poległych”. I od razu jak zresztą możecie się zorientować w samym tytule, jest lepiej i to na każdym polu. A jednocześnie można odnieść wrażenie że niewiele się zmieniło. Zaraz wam wszystko wyjaśnię.

Po pierwsze autor zastosował ciekawy zabieg już od samego początku, a mianowicie rezygnacja praktycznie ze wszystkiego co miało miejsce w pierwszym tomie. Nie uświadczymy tu kontynuacji losów żadnej z postaci poza bardzo nielicznymi wyjątkami.  Mamy tu do czynienia z zupełnie nową historią, z kompletnie nową plejadą bohaterów, masą nowych wątków do śledzenia i zgadliście chaosem. Z tym że tym razem to wszystko wydaje się być odrobinę bardziej uporządkowane niż poprzednim razem. Już nie skaczemy pomiędzy wszystkim aż tak gwałtownie. Sekcje poświęcone poszczególnym wydarzeniom wydają się być dłuższe i rzeczywiście odpowiadają jakiejś porcji historii, nie urywają się aż tak nagle, w wydaje się losowym miejscu. Erikson chyba zaczyna dbać o czytelnika i chwała mu za to.

Przejdźmy teraz do tych, o których czytamy w powieści. Należą ponownie do całej gamy ras i narodowości kreśląc bardzo ciekawy obraz przed nami. Mnie osobiście bardzo spodobał się motyw „Sznura Psów” oraz Icariuma i jego przyjaciela. A los Coltaina dowódcy pewnej licznej gromady na długo zostanie w mej pamięci. Ale to oczywiście nie jedyne rzeczy warte w tej pozycji uwagi. Naprawdę ciężko u Kanadyjczyka wskazać protagonistów, kogoś kto by rzeczywiście odstawał od całej gamy pozostałych. Tych osób jest na tyle dużo i są na tyle ciekawe, że każdy znajdzie sobie kogoś komu będzie kibicował, jakąś ulubioną stronę konfliktu. Jest w czym wybierać.

Co ciekawe zarówno w poprzednim tomie jak i tym każdy rozdział czy część powieści poprzedza liryk, fragment powieści, przemówienie kogoś ze świata „Malazańskiej Księgi Poległych”. Tylko że tym razem rzeczywiście warto wczytać się w to co tam jest zawarte, bo można wyłapać wiele smaczków, a także wiele intrygujących teorii dotyczących przeróżnych tematów.

Świat do którego trafiamy to zupełnie nowy kontynent, którego jeszcze nie widzieliśmy i autor w pełni to wykorzystuje. Daje nam całą plejadę lokacji, po których przemieszczamy się wraz z bohaterami, głównie są to krajobrazy równino - pustynne, więc może nie ma czym się zachwycać, ale ciężko też uznać żeby to miejsca stanowiły o sile przyciągania powieści. Niemniej jednak jest parę miejsc, które na pewno wpadną w pamięć, jak chociażby baza rebelii sha'ik i jej otoczenie.

Fabularnie dalej powieść zachwyca. Nie znalazłem momentów słabych, które by kazały przewracać strony w poszukiwaniu czegoś ciekawszego. Każdy wątek domaga się naszej uwagi, i naprawdę ciężko im odmówić. I aż szkoda że nawet te około 800 stron wydaje się tak mało w porównaniu do tego czego byśmy chcieli się dowiedzieć na temat losów naszych postaci. Ciężko wobec nich pozostać obojętnym. Dodam jeszcze że większość dialogów to prawdziwe majstersztyki. Zdarza się że trzeba przeczytać je parę razy, żeby wyłapać o czym postacie w gruncie rzeczy rozmawiają, ale jak już dojdzie się do konkluzji, to można się zachwycić nad ich kunsztem, tym w jakim sposób zostały poprowadzone.

Stylowo dalej mamy to samo. Nic a nic się nie zmienia. Ten sam bardzo surowy klimat, i wiele naprawdę mrocznych wydarzeń opisanych dość konkretnie. Ale nie brakuje w tym wszystkim rozmachu, pewnej śmiałości. Na brak epickości na pewno nikt nie powinien narzekać. Może brakuje kwiecistości, pewnej barwy językowej, ale to widać nie leży w guście autora. W końcu to cykl wojskowy, zahaczający o bezwzględną wojnę Bogów, wojnę ras, kultur, religii czy nacji. Może rzeczywiście nie ma w nim miejsca na piękno metafor, czy innych środków stylistycznych.

„Bramy Domu Umarłych” to nic innego jak kolejny rozdział dający trochę wyjaśnień i pokazujący zupełnie nową historię dziejącą się na innym kontynencie w tej całej rozległej epopei jaką jest „Malazańska Księga Poległych”. Otrzymujemy porcję tego samego a jednak o czymś zupełnie nowym. Zostało wszystko to co charakterystyczne dla autora czyli rozmach, chaos, ten sam świat, oraz styl. Jeśli udało wam się przebrnąć przez „Ogrody Księżyca” to ta druga część na pewno was nie rozczaruje. Może nawet przekona do mego Boga fantastyki jeszcze bardziej, na co skrycie liczę. Jak możecie się domyślić, wkrótce możecie się spodziewać recenzji trzeciej części sagi jaką są Wspomnienia Lodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz