piątek, 29 kwietnia 2016

Król rządzi niepodzielnie. I jeszcze umacnia swoją pozycję.

Kolejny raz zmierzę się z Eriksonem i jego twórczością w ramach „Malazańskiej Księgi Poległych”. Jak łatwo możecie się domyślić – dziś będzie to trzeci tom tej sagi czyli „Wspomnienia Lodu”. Z trzej zrecenzowanych tytułów ten jest bez wątpienia najlepszy. Kanadyjczyk wspina się na sam szczyt i raczej tam zostanie.

Fabuła Panowie i Panie to mistrzostwo świata. Wciąga od samego początku. Zagrożenie jest realne, gdzie nawet Ascendenci się go boją, w postaci samego Anomandera Rake. W reakcji na widmo grożącej zagłady Genabakis formułują się sojusze, o których wcześniej nie było mowy oraz pojawiają się siły, które wcześniej były wierne tylko sobie, oraz wykazywały się skrajną neutralnością, czy też przynajmniej próbowały ją zachować. W trzecim tomie autor wraca do wielu wydarzeń i postaci z pierwszej części. Naprawdę trzeba znać „Ogrody Księżyca” żeby się orientować co się dzieję w obecnych realiach. Do „Bramy Domu Umarłych” też oczywiście jest kilka nawiązań, ale jest ich proporcjonalnie mniej. Doprawdy  na długo wciągnąłem się w to co się działo na kontynencie z Siedmioma Miastami i trzymało to w napięciu do samego końca. I jeszcze do tego wszystkiego doszła ta niezwykle dramatyczna końcówka. Oczywiście Erikson nie byłby sobą gdyby oprócz głównego wątku na który poświęcony jest wyjątkowo sporo miejsca nie dorzucił całej masy pobocznych historii, ale żadna z nich nie jest tak ciekawa jak losy Jasnowidza(głównego oponenta naszych bohaterów). Ale też nie można zarzucić że te wątki tylko nas rozpraszają. Potrafią też skupić na sobie uwagę. Może dla niektórych będą nawet najważniejsze.

Jeśli chodzi o lokacje z racji że większość wydarzeń rozgrywa się tam gdzie byliśmy już w pierwszej części to nie mamy całej gamy nowości. Co prawda teraz zwiedzamy część południową, gdzie wcześniej przebywaliśmy w północnej ale krajobrazy jako takie się nie zmieniają. Jedyną miejscówką, którą kojarzę w dalszym ciągu jest lokalizacja ostatecznego rozwiązania kwestii kampanii Panosa, czyli sam epilog powieści. 

Stylowo znów mamy klimat znany już nam dobrze. Nie dochodzi żaden nowy element, który mógłbym tutaj dodać  czy zaznaczyć. Jeżeli nie spodobała nam się forma w której treść została zawarta do tej pory. To „Wspomnienia Lodu” nas do Eriksona nie przekonają. Zresztą zdecydowanie odradzam z całą świadomością zaczynianie przygody z „Malazańską…” od innej części niż od pierwszej ze względu na tą ogromną liczbę powiązań. Potencjalny czytelnik traci naprawdę wiele nie znając początku tego wszystkiego. Także nie liczcie na jakiś rozwój, coś nowego w tym aspekcie. W gruncie rzeczy  pasuje on świetnie do tego co się dzieje na kartach powieści więc nie ma potrzeby go zmieniać. Jakaś młodzieżowa stylizacja, czy nie wiem na dramat albo coś podobnego kompletnie by nie pasowało do charakteru.

Nie będzie zaskoczeniem fakt że tutaj też mamy plejadę nowych osobników, ale jednak fabuła kręci się głównie wokół tych, którzy już gdzieś się pojawili w jednej czy drugiej książce. Cieszy to bo nareszcie mamy poczucie spójności tego wszystkiego. Pewnej ciągłości o którą było tak ciężko do tej pory. Ich rozwój i losy są poprowadzone solidnie i chce się o nich czytać. Mamy moich chyba ulubionych Tistle Andii, Tistle Edur, ludzi, Barghestów, T’lan Imassów, Jaghutów. Znów jest z czego wybierać i z charakteru, i z wyglądu czy pochodzenia etnicznego. I dalej nie mamy problemów z odróżnieniem(zwłaszcza jak podołaliśmy temu w pierwszym tomie). Erikson naprawdę ma pomysły na postacie i konsekwentnie je realizuje, i to widać.

Autor też po raz kolejny wykonuje krok do czytelnika ponieważ zdarza się już że mamy kilka stron o tej samej sytuacji bez szczególnego przemieszczania się, skakania po wydarzeniach. Okazuje się że można się skupić choć przez chwilę i doprowadzić coś do jakiegoś końca a przynajmniej dobrego momentu przerywnika. Ta tendencja cieszy, ale dalej mamy sporo chaosu, który zaczynam rozumieć jest konieczny aby pisać o tak wielkiej ilości bohaterów jednocześnie w jednym tomie. Ale już teraz się zapewne do tego wszystkiego przyzwyczailiśmy i przestaje nas to drażnić. Zwłaszcza że moment przerwy jest wyraźnie zaznaczony przez oddzielenie tekstu od siebie.

Podsumowując Wspomnienie Lodu jest zdecydowanie najlepszą do tej pory częścią tej Kanadyjskiej epopei. Jeżeli macie za sobą już „Ogrody” i „Bramę” nie widzę najmniejszego powodu do rezygnacji z tej części. Cała masa smaczków, niezwykle intrygująca fabuła, dalsze losy bohaterów, których polubiliśmy bądź nie, znów odrobinę bardziej przyjazna dla czytelnika, bez rewolucyjnych zmian w stylu. Czy można prosić o więcej ? Ja na pewno nie będę narzekał jak ten poziom zostanie utrzymany w kolejnych częściach sagi. A może nawet będzie jeszcze lepiej ? Tego z całego serca życzę Eriksonowi gdyż zasługuje na to aby się znaleźć w Hali Sław czy czymś podobnym ze swoją twórczością. Czekając na utrzymanie formy zapowiadam następną recenzję Domu Łańcuchów, który jest czwartą częścią. Dokończmy te dziesięć tomów razem. Naprawdę warto.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz