Początek jest przyznam trochę ślamazarny. Nie to że mam
odruch odrzucenia zupełnego i rezygnacji, ale jest z nim dość cienko. Nie
porywa w żadnym wypadku, i męczy często i gęsto. Niby coś tam się dzieje, ale
nie przykuło to na dłużej mej uwagi. Brakuje w tym wszystkim solidnego
uderzenia jak u Hitchcocka. A jeśli chcemy powoli rozbudowywać napięcie to
jednak dzieje się to wszystko na mój gust trochę za wolno. Ale jeśli założymy
że ten początek was nie zraził skutecznie do dalszej lektury to środek powieści
i zakończenie potrafią już zatrzymać przy sobie i kartki lecą bez problemu. Nie
rozpędzałbym się ze stwierdzeniem że jest epicko jak u Sandersona czy Lyncha
ale też nie ma takiego potencjału. Pewnego pomysłu który mógłby pokazać
rozmach. To wszystko jest za ciasne, za hermetyczne w swych założeniach.
Zacznijmy od tego że nie uświadczymy praktycznie żadnej
magii. Jest ona znikoma bardzo i skąpa i niezbyt efektowna. Po drugie użyte
rasy, które wszyscy znamy i które zawsze będziemy postrzegać przez pryzmat
stereotypów o nich. Jak elf to taki czy siaki, jak krasnolud podobnie. Pewną nowością
na swój sposób jest jednak to że jedni są na modłę Sapkowskiego(z pewnymi
zmianami), a drudzy z kolei bardziej przypominają to co znamy z Dragons &
Dungeons. Pokrótce długousi są prześladowani i niemile widziani, a krasie to
znakomici rzemieślnicy. O nas, w sensie ludziach nie musze mówić bo autor nas
oddał w dość wiarygodny sposób, aczkolwiek może za szlachetny.
To co jest niewątpliwa cechą charakterystyczną to styl Sullivana. Jest on
niezaprzeczalnie nazwijmy to czysty, grzeczny, ułożony. Nie przypominam sobie
wulgaryzmów ani podobnych rzeczy. Nie ma też błędów, niedomówień ani innych
tego typu rzeczy. Wszystko jest przekazane bardzo starannie. Z jednej strony to
dobrze, bo przyjemnie się czyta rzecz tak zadbaną pod tym względem, a z drugiej strony to tu nikt nie robi
błędów, jak mówi ? Nie przeklnie na kogoś albo nawet sam do siebie ? Wszyscy
tacy „ulizani językowo” ? Trochę to odbiera pewnej wiarygodności.
Jeśli chodzi o bohaterów to autor trzyma się ludzi przede
wszystkim i oni stanowią praktycznie jedyną grupę postaci wokół których dzieje
się akcja. I niestety ale nie łamie on typowych stereotypów i jego wizerunki
zalatują trochę nudą. Mamy sztampowego nieufnego, ostrożnego, ale w gruncie
rzeczy o dobrym sercu łotrzyka, i
zupełnie łagodnego, otwartego, serdecznego, szlachetnego kompana wojownika.
Może daleko mu z tym wszystkim do Aragorna, bardziej przypomina takiego dobrego
wujka, ale schemat pozostaje. Pojawia się też mnich i król, którzy także jakoś
specjalnie się nie wybijają. Także Pan Sullivan nie dostanie punktów za
postacie.
Może świat przedstawiony coś tutaj uratuje ? No cóż cytując
pewne popularne powiedzenie Nadzieja matką głupich i znów tutaj nie wyjdziemy
poza ramy kompletnej przeciętności. Są miasta, wsie, tawerny ( i nie łudźcie
się że znajdziecie coś jak Pod Rozbrykanym Kucykiem, albo Pod Gorejącym
Człekiem, tudzież Pod Pomocną Dłonią). Jestem świeżo po lekturze, a już ciężko
by mi było wymienić nazwę jakiegoś miejsca. Przykro mi, ale niestety tak to
wygląda.
Jak tak dotrzecie do tego punktu w recenzji to może wam
przyjść pytanie do głowy dlaczego właściwie to przeczytałem kiedy z każdego akapitu
mówię że nie ma się tu czym zachwycać. Otóż może sprawia to styl, albo fabuła
jak już się rozkręci, albo nawet ten może niezbyt ambitny, ale skuteczny w
bawieniu humor, który od czasu do czasu się pojawia, albo ogólnie taki dość
lekki, pomimo sugerowanej powagi wydarzeń klimat, mogło to być to wszystko na
raz, ale jakoś nie musiałem się specjalnie zmuszać aby przebrnąć przez „Królewską
Krew”. Ba nawet się w to wszystko wciągnąłem. Nie jest to poziom Lyncha,
brakuje mu do Sandersona czy Kaya, ale jak
skończą się wam opiewani przeze mnie w superlatywach autorzy, to myślę
Sullivana możecie czytać bez problemów. Ja tak czy siak zdecydowałem że
następnym tytułem jaki tu zagości będzie Wieża Elfów. Drugi tom z cyklu o
łotrzyku i jego towarzyszu.