środa, 23 marca 2016

Łotry, elfy, krasnoludy, królowie, jest jeszcze szansa na coś nowego w tym wszystkim ?

Dziś wracamy do samej klasyki motywów  jak widzicie w tytule, i wędrujemy po świecie gdzie spotkamy właśnie elfów, krasnoludów czy nas ludzi. Nie ukrywam że sięgnąłem po książkę „Królewska Krew” Micheala J.Sullivana, bo zasugerowano mi że jest o dwóch łotrzykach, i ogólnie kręci się wokół takiej tematyki. Rozochocony po Lynchu oczekiwałem czegoś, co przynajmniej próbowałoby zbliżyć się poziomem do tego autora. I mówiąc bardzo krótko i konkretnie, średnio to wyszło. Dodatkowo Sullivan narzucił sobie ograniczenia związane z rasami, gdzie ciężko o coś nowego I teraz pytanie czy z tego da się jeszcze coś wycisnąć, czy jednak mamy do czynienia z powieścią maksymalnie wtórną, gdzie znajdziemy w jej treści tylko nudę i będziemy zmuszeni porzucić wszelką nadzieję ? Otóż rozwieję wszelkie wątpliwości poprzez napisanie tej recenzji.

Początek jest przyznam trochę ślamazarny. Nie to że mam odruch odrzucenia zupełnego i rezygnacji, ale jest z nim dość cienko. Nie porywa w żadnym wypadku, i męczy często i gęsto. Niby coś tam się dzieje, ale nie przykuło to na dłużej mej uwagi. Brakuje w tym wszystkim solidnego uderzenia jak u Hitchcocka. A jeśli chcemy powoli rozbudowywać napięcie to jednak dzieje się to wszystko na mój gust trochę za wolno. Ale jeśli założymy że ten początek was nie zraził skutecznie do dalszej lektury to środek powieści i zakończenie potrafią już zatrzymać przy sobie i kartki lecą bez problemu. Nie rozpędzałbym się ze stwierdzeniem że jest epicko jak u Sandersona czy Lyncha ale też nie ma takiego potencjału. Pewnego pomysłu który mógłby pokazać rozmach. To wszystko jest za ciasne, za hermetyczne w swych założeniach.

Zacznijmy od tego że nie uświadczymy praktycznie żadnej magii. Jest ona znikoma bardzo i skąpa i niezbyt efektowna. Po drugie użyte rasy, które wszyscy znamy i które zawsze będziemy postrzegać przez pryzmat stereotypów o nich. Jak elf to taki czy siaki, jak krasnolud podobnie. Pewną nowością na swój sposób jest jednak to że jedni są na modłę Sapkowskiego(z pewnymi zmianami), a drudzy z kolei bardziej przypominają to co znamy z Dragons & Dungeons. Pokrótce długousi są prześladowani i niemile widziani, a krasie to znakomici rzemieślnicy. O nas, w sensie ludziach nie musze mówić bo autor nas oddał w dość wiarygodny sposób, aczkolwiek może za szlachetny.

To co jest niewątpliwa cechą  charakterystyczną to styl Sullivana. Jest on niezaprzeczalnie nazwijmy to czysty, grzeczny, ułożony. Nie przypominam sobie wulgaryzmów ani podobnych rzeczy. Nie ma też błędów, niedomówień ani innych tego typu rzeczy. Wszystko jest przekazane bardzo starannie. Z jednej strony to dobrze, bo przyjemnie się czyta rzecz tak zadbaną pod tym względem,  a z drugiej strony to tu nikt nie robi błędów, jak mówi ? Nie przeklnie na kogoś albo nawet sam do siebie ? Wszyscy tacy „ulizani językowo” ? Trochę to odbiera pewnej wiarygodności.

Jeśli chodzi o bohaterów to autor trzyma się ludzi przede wszystkim i oni stanowią praktycznie jedyną grupę postaci wokół których dzieje się akcja. I niestety ale nie łamie on typowych stereotypów i jego wizerunki zalatują trochę nudą. Mamy sztampowego nieufnego, ostrożnego, ale w gruncie rzeczy  o dobrym sercu łotrzyka, i zupełnie łagodnego, otwartego, serdecznego, szlachetnego kompana wojownika. Może daleko mu z tym wszystkim do Aragorna, bardziej przypomina takiego dobrego wujka, ale schemat pozostaje. Pojawia się też mnich i król, którzy także jakoś specjalnie się nie wybijają. Także Pan Sullivan nie dostanie punktów za postacie.

Może świat przedstawiony coś tutaj uratuje ? No cóż cytując pewne popularne powiedzenie Nadzieja matką głupich i znów tutaj nie wyjdziemy poza ramy kompletnej przeciętności. Są miasta, wsie, tawerny ( i nie łudźcie się że znajdziecie coś jak Pod Rozbrykanym Kucykiem, albo Pod Gorejącym Człekiem, tudzież Pod Pomocną Dłonią). Jestem świeżo po lekturze, a już ciężko by mi było wymienić nazwę jakiegoś miejsca. Przykro mi, ale niestety tak to wygląda.

Jak tak dotrzecie do tego punktu w recenzji to może wam przyjść pytanie do głowy dlaczego właściwie to przeczytałem kiedy z każdego akapitu mówię że nie ma się tu czym zachwycać. Otóż może sprawia to styl, albo fabuła jak już się rozkręci, albo nawet ten może niezbyt ambitny, ale skuteczny w bawieniu humor, który od czasu do czasu się pojawia, albo ogólnie taki dość lekki, pomimo sugerowanej powagi wydarzeń klimat, mogło to być to wszystko na raz, ale jakoś nie musiałem się specjalnie zmuszać aby przebrnąć przez „Królewską Krew”. Ba nawet się w to wszystko wciągnąłem. Nie jest to poziom Lyncha, brakuje mu do Sandersona czy Kaya,  ale jak skończą się wam opiewani przeze mnie w superlatywach autorzy, to myślę Sullivana możecie czytać bez problemów. Ja tak czy siak zdecydowałem że następnym tytułem jaki tu zagości będzie Wieża Elfów. Drugi tom z cyklu o łotrzyku i jego towarzyszu.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz