Przede wszystkim bohaterowie. Już nie jest tak dramatycznie
sztampowo u dwóch protagonistów i dialogi między nimi też potrafią zabłyszczeć,
co może się tylko podobać. I co jeszcze ważniejsze zacząłem się przejmować ich
losami zwłaszcza wojownika, który potrafił wzbudzić moją sympatię. Jest to
ogromny krok naprzód w stosunku do "Królewskiej Krwi". Zostają oczywiście
wprowadzone postacie poboczne, i one też z reguły nie zawodzą. Dalej jest
trochę banałów, ale to można jeszcze wybaczyć. Zwłaszcza podobała mi się postać
pewnego czarodzieja, gdyż on jest najbardziej z nich wszystkich zagadkowy. Nie
dochodzą nam żadne nowe rasy co prawda, ale poznajemy bardziej te istniejące, i
podejrzewam że ten trend się utrzyma przez całą serię.
Drugim aspektem w którym Sullivan się popisał jest sama
fabuła. Wydaje się być ona o wiele bardziej skomplikowana, i przez to ciekawsza
niż w pierwszym tomie. I komplikacje, które się pojawiają zdają się być
wiarygodniejsze. I co mnie zaskoczyło, potrafi solidnie wciągnąć, są momenty
gdzie nie sposób się oderwać.
Przyjemność sprawiało mi śledzenie biegu wydarzeń. Co prawda nie miałem efektu
„przerzucania opisów”, ale i tak widzę postęp.
Stylowo nic a nic się nie zmieniło, ale też nie było powodu,
gdyż Amerykanin umie pisać i to bardzo dobrze, i na pewno na polu językowym nie
ma braków. Jest to dalej zgrabne, lekko kwieciste, estetyczne, i takie w pewien
sposób eleganckie. Prowadzenie akcji tą
drogą trafia do mnie w pełni i tutaj autor procentuje.
Ale to nie wszystko. Nawet lokacje zyskały na charakterze.
Tytułowa wieża daje pole do popisu dla wyobraźni i potrafi zaintrygować. Podobnie
z istotą która się pojawia w trakcie akcji utworu. Byłem cały czas ciekaw jak
wygląda, funkcjonuje itd. Nie sposób mi skrytykować teraz tego aspektu
powieści. Można się czepiać że właściwie to tylko ta jedna lokacja się poprawiła,
a reszta została taka jaka jest, ale ten obiekt akurat wynagradza wszystko, a
na pewno przebija wszystkie miejscówki razem wzięte z pierwszego tomu.
Dalej nie mamy magii czy czegoś rzeczywiście
spektakularnego, ale to jakoś nie przeszkadza w utrzymaniu akcji na wysokim,
pełnym emocji poziomie. Sullivan znalazł rozwiązanie jak pisać bez szczególnego
rozmachu, o zdarzeniach bardziej „skromnych” w porównaniu z konkurencją a mimo
wszystko utrzymać uwagę czytelnika. Znów muszę pochwalić autora, gdyż zasłużył
ponownie na pochwałę.
Podsumowując nie ma punktu, który wypadłby słabiej w
porównaniu do części pierwszej. Pisarz zrobił spory krok do przodu i to mi
wyszło na dobre. Ciężko mi uwierzyć że utrzyma takie skoki jakościowe przez
sześć tomów serii, ale ten standard, który obecnie jest wystarcza aby nie uznać
wydane pieniądze za stracone. Dalej nie przeskoczy pułapu wyznaczonego przez
moją ścisłą piątkę autorów, ale na parę wieczorów, bez zbytniego ciśnienia
zdecydowanie z zupełnością wystarczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz