czwartek, 12 grudnia 2019

Prohibicja w USA,mafia, lata 30 i różne takie w komputerowym wydaniu.


Lata 30 ubiegłego wieku i do tego fikcyjna aglomeracja miejska ze sporą populacją. Tutaj swe życie wiedzie Thomas Angelo. Widzimy go jak wchodzi do miejskiej knajpy i siada naprzeciwko policyjnego detektywa, aby opowiedzieć swą historię. Tak zaczyna się jedna z najbardziej znanych gier komputerowych w historii, wydana w końcówce sierpnia 2002 roku.
Ta gra to Mafia: City of Lost Heaven. Jak można wywnioskować po tytule, produkcja przedstawia życie w mafii widziane z perspektywy protagonisty. Wszystkie zadania w grze to retrospekcja wydarzeń opowiadanych przez Thomasa. Kampania fabularna to zdecydowanie najważniejsza atrakcja produktu. Od razu trzeba zaznaczyć, że jest to rzecz dopieszczona do granic możliwości. Cały rozwój historii jest wiarygodny i logiczny, i doprawdy ciężko się w nim dopatrzeć dziur. Zadania zlecone przez Dona Salieri (wyraźnie inspirowany Donem Corleone Marlona Brando) są zróżnicowane, dynamiczne i zapadają w pamięć. Nasze zadania to morderstwa, kradzieże, włamania, wymuszenia, i innego typu działania, związane z życiem gangstera. Im dalej w las, tym mamy do dyspozycji silniejsze narzędzia perswazji (dubeltówki, snajperka i tak dalej), ale też rośnie poziom skomplikowania tego, co musimy zrobić.
Ze względu na jakość całości, chce się oglądać te wszystkie cutscenki wypełnione pełnokrwistymi postaciami z wyraźnym charakterem. Każda z nich jest interesująca i warta naszej uwagi. Prym wiodą jednak postacie ściśle związane z głównym bohaterem, jak Paulie (oczywiste nawiązanie do kreacji Joe Pesci z "Chłopców z Ferajny") czy Frank- prawa ręka naszego szefa. Są one wzięte niekiedy "żywcem" z najlepszych filmów o tej tematyce, ale jak powiedział Pablo Picasso: „Dobrzy artyści kopiują, najlepsi kradną” i nie odbieram tego jako wady. Jakość dubbingu też (głos Franka czy Dona to mistrzostwo świata) stoi na wysokim poziomie.
Wszystkie nasze przygody realizujemy na terenie miasta, które zostało podzielone na trzy główne dzielnice połączone mostami. W ramach tych dzielnic mamy też podział na główne narodowości zamieszkujące dany teren, co widać po stylu zabudowań czy dekoracjach. Jest dzielnica chińska, włoska itd. Czasami mamy okazję wyjazdu na pobliskie tereny podmiejskie, jak chociażby w przypadku słynnego wyścigu, który spędził sen z powiek niejednemu (na szczęście w późniejszych wersjach gry można było zmniejszyć poziom jego trudności). Naprawdę jest co zwiedzać i oglądać, gdyż teren jest spory. Samo miasto to też świetnie pokazany klimat tamtego okresu. Dużo małych sklepów wzdłuż ulic, mieszkańcy ubrani zgodnie z panującą wtedy modą i tak dalej. Naprawdę mamy wrażenie takiej wirtualnej wycieczki historycznej. Oczywiście gra wyraźnie odbiega od dzisiejszych standardów graficznych (przykładowo: tylko niewielka ilość budynków ma wnętrza). Ale nie przeszkadza to w immersji, stanowi tylko taką rysę na idealnym obrazie. Wszystko to obserwujemy z perspektywy osoby trzeciej, czy to siadając za kółkiem, czy poruszając się pieszo.
Po samym mieście poruszamy się najczęściej automobilem. Do naszej dyspozycji oddano sporą ilość modeli, które są wiernym odwzorowaniem tego, co się pojawiało w rozwijającym się wtedy przemyśle samochodowym.  Nie mamy tu zawrotnych prędkości czy aerodynamicznych kształtów pojazdu. Do tego wszystkiego wygląd tych wehikułów jest dopracowany, a przez to ładny.
Kolejnym atutem jest bardzo klimatyczna muzyka, wpasowująca się w atmosferę całości. Mamy tu instrumenty znane z jazzu, który wtedy triumfowały. Usłyszymy dużo pianina, saksofonu, klarnetu, skrzypiec, w zależności od potrzeb. Słucha się tego z ogromną przyjemnością. Odgłosy broni czy dźwięki aut też są dobrze zrealizowane. Polecam,  zwłaszcza głos klaksonu.
Cała ta autentyczność świata jest też potęgowana przez jego realizm. Jeśli przejedziemy na czerwonym świetle, a w pobliżu będzie policja, trzeba będzie zapłacić mandat. Jeśli zaczniemy uciekać albo, co gorsza, strzelać do funkcjonariuszy jest szansa na rozpętanie piekła, z którym o wiele trudniej jest sobie poradzić niż w grach z serii GTA. Złapanie oznacza też koniec gry. Ucieczka przed stróżami prawa, zwłaszcza w kampanii, to nie lada wyzwanie.
Kończąc aspekty techniczne, sterowanie jest wygodne i intuicyjne. Żadna czynność nie przynosi problemu. Czynności wykonywane przez postać zajmują odpowiednio dużo czasu. Na przykład, aby uciec z miejsca zdarzenia samochodem, Tommy musi wpierw pogmerać przy zamku, otworzyć drzwi i jeszcze odpalić silnik. Podobnie z przeładowaniem broni, które wymaga naładowania nabojami bębenka albo włożenia magazynku. To wszystko trwa i przez to może się wydawać, że jest toporne i nieresponsywne, ale ja odbieram to jako kolejny krok ku realizmowi.
Dotychczas właściwie tylko chwalę produkt Bohemii Software, a co z jego wadami? Czymś, co uznałbym za wadę jest kontrowersyjnie rzadki system zapisu gry. Zapisuje się ona automatycznie co kolejne etapy danej misji, najczęściej zaraz po przerywniku filmowym, w trakcie czy między zadaniami. Niekiedy te etapy są naprawdę długie i wymagają jednej strzelaniny po drugiej czy dłuższego przemieszczania się z miejsca na miejsce. Nie mamy opcji swobodnego zapisu, więc jesteśmy zdani całkowicie na zamysł twórców. Niestety, często oznacza to kilkukrotną podróż z miejsca startowego do docelowego, zamiast powtórnej próby już na miejscu.
Mafię widzę jako dzieło praktycznie idealne. Widać ogromny wysiłek autorów, aby jak najwierniej odwzorować realia lat 30 i to na każdym kroku. Mamy odpowiednią muzykę, samochody, modę i tak dalej. Do tego wszystkiego dojrzała, przemyślana fabuła, wciągająca po same uszy. Technicznie też nie ma na co narzekać, a można się co najwyżej czepiać. Nie widzę przeciwwskazań, aby nie sięgnąć po tę produkcję. Ma wszystko to, co dobra gra mieć powinna.
Muszę zaznaczyć, że tytuł jest tylko dla dorosłych. Seks nie jest tu tabu, a przemoc to element na porządku dziennym i jest ona przedstawiona całkiem realistycznie (jak na tamte czasy).


wtorek, 3 września 2019

Zbrodnia idealna w bardzo dobrym wydaniu.

          Dziś opiszę wrażenia z filmu „Słaby Punkt”. Jest to dramat sądowy, dziejący się we współczesnych czasach. Żona głównego bohatera (Anthony Hopkins) zdradza go z policjantem, a oszukany mąż z zimną krwią morduje ją, niespecjalnie ukrywając ten fakt. Do tego wszystkiego podpisuje przyznanie się do winy. Sprawa wydaje się zamknięta, sprawca zostaje ujęty, sprawiedliwość triumfuje. Nic bardziej mylnego. Rolę prokuratora przyjmuje młody, ambitny absolwent szkoły prawniczej, pracujący obecnie na rzecz państwa w biurze prokuratorów (Ryan Gosling), któremu marzy się kariera w prywatnych biurach, gdzie są konkretne pieniądze i status w środowisku. Ta sprawa ma mu otworzyć drzwi. Czy mu to się powiedzie dowiemy się z właściwej fabuły widowiska.

        Nie mogę zacząć inaczej jak od dwóch największych zalet „Słabego Punktu”. Jedną z nich jest kapitalne aktorstwo ze strony obu protagonistów i antagonistów jednocześnie. Anthony grający geniusza zbrodni posługuje się głównie intonacją głosu i oszczędnymi gestami, co wywołuje niesamowite napięcie za każdym razem, jak pojawia się na scenie. Czuć w tym wszystkim inteligencję i plan, który jest znany tylko jemu. Z drugiej strony mamy Ryana, który mocno przeżywa wszystko to, co go dotyczy. Są to gwałtowne gesty, emocjonalny ton wypowiedzi, ,czyli zupełny kontrast do wspomnianej przed chwilą postaci. Te style ekspresji pasują do charakterów obu panów, co znacząco zwiększa ich wiarygodność. Do aktorskiej śmietanki dochodzi jeszcze Rosamund Pike, która odgrywa rolę przełożonej naszego ambitnego urzędnika. Tutaj zimne wyrachowanie, kalkulacja, ale także zainteresowanie nieplatoniczne jest widoczne jak na dłoni. Aktorka również dołącza do grona tych, którzy w pełni pokazują swe umiejętności w tej produkcji.

        Drugą niewątpliwą zaletą tego dramatu jest umiejętne budowanie napięcia i idealne tempo. Wszystkie spokojniejsze momenty przerywane są nagłym zwrotem akcji, które trwają na tyle długo, aby utrzymać widza zainteresowanego. Nie ma tu miejsca na nudę. Pomaga też w tym wszystkim montaż oraz zdjęcia same w sobie. Wszystko jest zgrane ze sobą i technicznie nienaganne. Muzyka też potrafi zbudować lub rozładować scenę, w zależności od potrzeb. Te aspekty filmu to czyste mistrzostwo, istna perfekcja.

       Odbiorców, dla których ważna jest scenografia czy kostiumy, ta produkcja może srodze zawieść. Jedynym wyjątkowym elementem w tym wszystkim są „maszyny kulkowe” zaprojektowane przez geniusza. Na swój sposób prezentują się one naprawdę pięknie. Ich konstrukcja jest niebanalna, co przyciąga wzrok widza. Poza tym, mamy tu standardową salę sądową, zwykły szpital, czy biuro prawnicze. Jeśli chodzi o kostiumy, to są to tylko garnitury czy lekarskie kitle.

        Przechodząc do wad filmu, szczerze przyznaję, że nie mogę za wiele wytknąć. Nie ma właściwie nic, co by mnie w oczywisty sposób raziło. Wszystko jest na swoim miejscu i porządnie zrobione, więc po co narzekać. Gorąco polecam „Słaby Punkt” wszystkim tym, którzy lubią pokazy aktorstwa i solidną porcję dramatu ze zbrodnią i procesem w tle.

poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Wesoły świat przemytu


Dziś wezmę się za film „Maria Łaski Pełna” z 2004 roku. Jest to dramat opowiadający o młodej dziewczynie, żyjącej w pogrążonej w biedzie Kolumbii, która stara się jakoś zapewnić byt sobie i rodzinie. Pracuje ona tnąc róże i robiąc z nich paczki. Oczywiście pensja z czegoś takiego nie zachwyca, a potrzeby oraz wydatki są duże. Pewnego dnia trafia się możliwość szybkiego zarobku, której trudno odmówić. Pojawia się okazja, aby zostać mułem narkotykowym.

Zacznę od tego, że ogromną zaletą produkcji jest jej autentyczność. Bardzo łatwo uwierzyć we wszystko, co się dzieje na ekranie, przykładem są motywacje bohaterów. Dużą rolę w produkcji odgrywa dobór lokacji do kręcenia. Obraz biedy i braku perspektyw w Kolumbii w porównaniu do bogactwa Nowego Yorku pokazuje nam z jaką przepaścią mamy do czynienia. Świetne zdjęcia oraz  montaż, które sprawiają, że przesiąkamy atmosferą panującą w tych miejscach. Podczas seansu odnosiłem wrażenie, że oglądam dokument, a nie dramat.

Warto też podkreślić zasługi aktorów. Z racji młodego wieku aktorki (Catalina Sandino Moreno) grającej główną bohaterkę nie możemy mówić o jakimś szczególnym doświadczeniu, ale trzeba przyznać, że zaimponowała mi swoją rolą. Kapitalnie odgrywa emocje, targające Marią, zwłaszcza przy podejmowaniu ciężkich decyzji, czy też przy próbach walki o swoje. Nie można zapomnieć o Guilied Lopez grającej swoistą mentorkę w tym całym narkotykowym świecie, uczącą „zawodu”. Jest jeszcze kilka postaci wartych uwagi, jak Carla, siostra nauczycielki, czy też przyjaciółka głównej bohaterki- Bianca i parę innych. Nie znajdziemy tutaj gwiazd Hollywood żadnego formatu, ale jak widać nie są one niezbędne, aby cieszyć się dobrym aktorstwem.

Wadą całego filmu, jak dla mnie, jest poczucie, że jest po prostu za krótki. Mam wrażenie, iż jego tematyka jest ledwie liźnięta i jest tam o wiele więcej do odkrycia, i pokazania nam, nieświadomym widzom. Naprawdę chciałbym zobaczyć więcej z tego nielegalnego świata przemytu narkotykowego, co niestety nie jest mi dane. Może to wina braków budżetowych, może taki był zamysł artystyczny, aby tylko liznąć temat i zmusić świat do reakcji, aby ten proceder zminimalizować albo wręcz ukrócić zupełnie. Tak czy siak, ja nie mogę się pozbyć uczucia niedosytu po projekcji.

„Maria Łaski Pełna” to na pewno godny obejrzenia film. Może nie zachwyca wieloma elementami jak tradycyjne produkcje. Nie ma tutaj jakiegoś specjalnego efekciarstwa, ale jest dramat młodego pokolenia, żyjącego w Kolumbii i bijący z każdej sceny autentyzm. Właśnie to do mnie przemówiło, i myślę, że to chce zaoferować nam reżyser.