"FMA:B" jest historią dwóch braci, którzy
próbowali sztuki zabronionej i zapłacili za to ogromną cenę. Jeden z nich został
kaleką i teraz ma dwie mechaniczne protezy kończyn, a drugi stał się dosłownie
żywą zbroją bez ciała. Ich celem jest odzyskanie tego, co stracili i zrobią
wszystko, aby swoje zamiary zrealizować. Jest to opowieść o pięknym
braterstwie, poświęceniu i determinacji. Przywiązanie emocjonalne do tej dwójki
następuje praktycznie automatycznie i jest bezgraniczne. Nie potrafię sobie
wyobrazić kogoś, komu los Elricków byłby obojętny. Anime ma niestandardową długość, bo trwa całe 64
odcinki, ale oprócz niezwykle nielicznych wyjątków każdy z nich jest na wysokim
poziomie i nawet się nie zauważa, kiedy pędzimy przez nie wszystkie. Jest wiele
momentów, wywołujących skrajnie emocjonalne reakcje. Ja osobiście płakałem
kilka razy i wcale się tego nie wstydzę, śmiałem się też wielokrotnie.
Jednym z niezaprzeczalnych atutów "FMA:B" są
postacie. Jest ich sporo i na początku trochę to może przytłoczyć, ale potem,
dzięki niepowtarzalnym charakterom, nie sposób ich nie rozróżniać. Wyróżniają
się postacie związane z wojskiem, jak chociażby pewien porucznik, czy też Pani
Pułkownik, a także major - generał w późniejszych partiach anime. Na ogromny
plus zasłużyli także antagoniści. Dawno nie miałem tak, żebym przeżywał losy
przeciwników, tak się angażował i analizował ich wypowiedzi i wręcz chciał ich
tylko więcej i więcej na ekranie. Każdy występujący w historii, obojętnie po
której stronie barykady, reprezentuje jakąś postawę życiową, z którą możemy się
zgadzać bądź nie.
Kolejnym aspektem, który nie może zostać pominięty przeze
mnie to muzyka. Jest bardzo dobrze dobrana do nastroju panującej sceny. Praktycznie
nigdy się nie nudzi, nigdy nie wychodzi na pierwszy plan i zawsze dodaje emocji
do tego, co obserwujemy. Wielokrotnie dzięki niej te wrażenia zostają wręcz
spotęgowane. Nie jest też to reguła bezwzględna, jej złamanie następuję bardzo
rzadko ku naszemu szczęściu, są to dosłownie pojedyncze i ledwo zauważalne
przypadki.
Historia sama w sobie wciąga od samego początku i nie można się od niej oderwać. Poza wątkiem głównym pojawia się masa wątków pobocznych i o nich samych można by stworzyć odrębne anime. Mamy tutaj wojnę domową, ludobójstwo, rozterki moralne, grzechy różnego rodzaju i różnej formy, kompleksy władzy, doskonałości, nawet samych Bogów. Jest tutaj właściwie wszystko i to wszystko ze sobą współgra oraz stanowi bardzo zgraną całość. Śledziłem to z zapartym tchem non stop i nie miałem dość. A to sztuka przy takiej rozpiętości i tylu wątkach. I żaden z nich mnie nie rozczarował.
Osobny akapit należy się momentom humorystycznym,
dotyczących głównie jednego z protagonistów i jego wzrostu. Mnie osobiście
strasznie one bawiły i nie miałem dość. Jest to prosty i, trzeba powiedzieć, dziecinny
humor, często mocno przerysowany. Ich atut stanowi to, że zawsze zaskakują i
nie ma uczucia ich przesytu. Można się przyczepić, że to dość prosty zabieg,
wręcz prymitywny, ale odmówić skuteczności jest trudno. Trzeba też przyznać, że
przy ciągłym napięciu jakie towarzyszy historii, te chwile w zupełności je
rozładowują i pozwalają odetchnąć od ciężaru historii. Jeśli jednak wymagacie
jakichś ambitniejszych prztyków i dziecinada Was tylko drażni, to będziecie
mieli ciężko.
Kreska w "FMA:B" nie zawodzi, mówiąc krótko.
Animacje są świetne, dynamiczne i płynnie przechodzą jedna w drugą. We
wspomnianych wyżej „przerywnikach w powadze” staje się ona bardzo prosta i
jakby rysowana przez kilkuletnie dziecko, dopasowując się w ten sposób do
panującej sytuacji. Generalnie jednak
mamy do czynienia z typową efektownością Japończyków i ich stylistyką dla
ludzkich postaci. Sporo jest też scen walki z wykorzystaniem żywiołów tudzież
materiałów dostępnych w danym momencie. Jeśli lubicie wybuchy, efekty specjalne
w formie rysunkowej, na pewno się nie zawiedziecie ich poziomem tutaj.
Epilog jest długi i rozwiązanie ostateczne też, ale na pewno
się nie będziecie nudzić . Jest przeprowadzone z odpowiednim rozmachem.
Znajdzie się też moment na filozofię, zmianę nastrojów z sekundy na sekundę i
masa emocji. Dość powiedzieć, że w pewnym momencie silnie się wzruszyłem i
wręcz płakałem nad losem jednej z postaci, żeby w następnej chwili prawie
skakać z radości. Do tego, zwłaszcza w końcówce, pada wiele zdań, które na
długo zapadają w pamięć. I to nie od tych osób czy istot , od których
moglibyście się tego spodziewać. To anime potrafi uczyć i przekazywać pewne
prawdy i to nie nachalnie. Nie jest na siłę moralizatorskie czy też
filozoficzne. Po prostu historia jest tak poprowadzona i wymaga pewnych
podsumowań, zresztą niezwykle trafnych.
Tak się nieustannie zachwycam i zachwycam, czas więc
ponarzekać, aby nie było, że jest to dzieło pozbawione wad. Po pierwsze jest
kilka momentów, które spokojnie można by wyciąć bez jakichkolwiek strat dla
historii. Ba, jest nawet parę takich postaci, których bym absolutnie nie
żałował, bo niewiele wnosiły same w sobie. Szczególnie irytujący jest jeden
odcinek, który stanowi jakby zebranie dotychczasowych wiadomości na jeden
temat, nie wnosząc praktycznie żadnej nowej treści. Jest to rzecz podejrzewam
potrzebna, aby dać czas twórcom, ale niestety zabieg ten niesłychanie irytuje.
Kolejną rzeczą na minus jest fakt, że dla mnie osobiście niektóre walki są za
długie i opierają się na pewnych schematach związanych z alchemią, którą
posługują się bohaterowie. Rzadko które starcie mnie zaskoczyło jakimś
rozwiązaniem. Bardziej wyczekiwałem na momenty dialogów albo akcji bez
wykorzystania sztuk walki. Niestety takich scen jest mało.
Jeszcze można dorzucić do listy mankamentów, pojawiające się
w każdym odcinku dosłownie coś, co nazwałem kartami postaci. Wyobraźcie sobie
sytuację, gdzie oglądacie spokojnie to, co się dzieje na ekranie, a tu nagle ni
z gruszki ni z pietruszki wyskakuje Wam jakaś postać, którą najprawdopodobniej
dobrze już znacie i jeszcze macie potwierdzenie nazwy tego, co wyświetlacie w
postaci entuzjastycznego okrzyku „Full Metal Alchemist” niezidentyfikowanego
spikera. Tym, co widzicie w tym konkretnym momencie jest poza jednego z
bohaterów na jakimś określonym jednokolorowym tle i zawsze z tyłu zaraz za
postacią jest jej cień. Po chwili macie drugą „kartę” i wracacie do fabuły. Nie
wiem po co w ogóle ten cały zabieg. Może w telewizji oznaczał koniec i początek
przerwy na reklamę albo na przekąskę, albo na toaletę. Wiem, że jest to coś
niezwykle irytującego i całkowicie zbędnego, ale to taka rzecz, która nie ma większego
znaczenia w odbiorze całości.
Aby nie było żadnych wątpliwości, według mnie nie ma
absolutnie żadnych przeciwskazań aby nie obejrzeć w całości "Full Metal
Alchemist: Brotherhood". Jest to coś praktycznie idealnego,
niezapomnianego. Co ważne nie ma tu macek ani jakiejś szczególnie irytującej,
małej dziewczynki. Ta, która się pojawia, nie denerwuje w najmniejszym stopniu,
a wręcz przeciwnie. Oglądając anime doświadczycie wszystkiego, czego tylko
możecie chcieć. Dostajecie dramat, komedię, epickość, filozofię, akcję,
romanse. Nie zostaje Wam nic innego jak tylko poszukanie odpowiedniej wersji
(polecam oryginał po japońsku z angielskimi napisami) i życzyć doświadczenia na
podobnym poziomie, co ja.
Na koniec tylko wytłumaczę dlaczego nadałem taki tytuł, a nie
inny. Na tym prawie opiera się cała „magia” obecna w świecie przedstawionym.
Tutaj dajemy historii czas, a ona dostarcza nam rozrywki na wiele godzin, na
możliwie najwyższym poziomie. Takiej wymiany chciałbym dokonywać jak
najczęściej.