poniedziałek, 21 września 2015

Inwazja Muzułmanów... Brzmi jakby znajomo

Dziś po bardzo długiej przerwie, która nawet mnie samego zirytowała i zmusiła do działania wracamy do cyklu demonicznego i naszego kochanego Petera V Bretta. Tym razem oceniamy Pustynną Włócznie a konkretnie jej drugą część. Nie ociągając się z ogólną oceną tom daje radę i naprawdę czyta się go niesamowicie szybko. Teraz przejdźmy do tego dlaczego to tak wygląda.

Fabuła przyspiesza do niesamowitego tempa. Dzieje się naprawdę dużo, akcja skacze nieustannie z miejsca na miejsca, ale nie bójcie się daleko temu do Eriksona i w moment się połapiecie co i gdzie się dzieje. Wydarzenia są wciągające, i zmuszają wręcz do czytania. Są momenty gdzie to wszystko delikatnie nam zgrzyta, i się zastanawiamy nad sensownością wyborów bohaterów, ale są to momenty nieliczne na szczęście. Zwłaszcza że autor często podaje nam motywy na tacy w postaci wewnętrznych monologów. I można im zaufać, aczkolwiek nie bezgranicznie.

Świat przedstawiony się nie zmienia. Nie zostają dodane żadne dodatkowe elementy. Wszystko rozgrywa się na znanych nam terenach albo na ziemiach północnych, albo południowych. W związku z tym nie ma co się rozpisywać akurat na ten temat za bardzo.

Stylistycznie tradycyjnie zostaje tak samo, ale tym razem mi to zaczyna przeszkadzać. Dlaczego ten styl się nie rozwija w żaden sposób ? Ja rozumiem konsekwencje, ale nawet u Lawrenca ten styl ewoluował wraz z bohaterem. Co prawda tam mieliśmy do czynienia z narracją pierwszą osobową, ale nawet w tych monologach postacie używają ciągle tych samych słów. Taki przestój stylowy raz mogę darować, ale to zaczyna powoli mnie drażnić, liczę na kolejne tomy że coś w tej kwestii zmienią. Daje Brettowi póki co kredyt zaufania i tym razem mu daruje.

Bohaterowie trochę się zmieniają cały czas dojrzewając, niektórzy w tym okresie podejmują bardzo kontrowersyjne decyzje, zaczynają w gre wchodzić odruchy egoistyczne i kwestia własnego szczęścia a nie tylko ciągły altruizm. Nie sposób przy tej postawie uniknąć konfliktów interesów w grupie bohaterów i wyraźnie się one ujawniają, ubarwiając w ten sposób karty powieści. Cały czas popełniają też błędy i to nadaje im cechy ludzkie. Brett bardzo się stara aby uniknąć tworzenia Achillesów czy też Heraklesów i rzeczywiście mu to wychodzi.

Podsumowując jest kilka fabularnych zgrzytów w tej części, ale te można łatwo wybaczyć. Natomiast grzechem już nieodpuszczalnym, jest brak rozwoju języka powieści. Można na przestrzeni dwóch tytułów oczekiwać jakichś zmian, a do nich w żaden sposób nie dochodzi. Przynajmniej ja ich nie zauważyłem. Ale żeby było jasne, niech to was nie zniechęci do sięgnięcia po tą część. To jest dalej w każdej mierze dobra lektura. Tylko już nie tak znakomita po prostu jak wcześniejsze partie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz