poniedziałek, 18 stycznia 2016

Tak kończy bohater na wieki

Dziś kończymy wielką pierwszą trylogię Sandersona osadzoną w świecie Z Mgły Zrodzonego. Czytałem go trochę dłużej niż zamierzałem z różnych względów, ale gdy w końcu dotarłem do epilogu, nie jestem przekonany że jest tak różowo jak sobie to wyobrażałem. Liczyłem na tego autora mocno i chyba miałem trochę zbyt  rozdmuchane oczekiwania, które sam sobie napompowałem. Czy jestem rozczarowany ? Odrobinę na pewno, i jestem w ogóle zaskoczony że doświadczam tego uczucia w tym przypadku. Do tej pory miałem go za niezawodną maszynkę do produkowania dzieł wręcz wybitnych a tutaj no jest trochę inaczej, ale do rzeczy.

O dziwo rzeczą która mnie trochę irytuje jest chaos do którego nas autor kompletnie nie przyzwyczaił, normalnie by mnie to nie ruszyło bo w końcu kocham Eriksona miłością bezwarunkową, ale tutaj nie ma się wrażenia że " w tym szaleństwie jest metoda". Wręcz przeciwnie miałem trochę odczucie jakby autor miał wiele bardzo dobrych pomysłów na sceny(które rzeczywiście są niesamowite), ale musiał je skracać z jakiegoś bliżej nieznanego powodu, i w którymś momencie zaczął je masowo, i dodatkowo trochę jakby losowo wrzucać. Nie mam osobiście nic przeciwko dwu - stronowym rozdziałom, gdzie zmiana jest miejsca i bohaterów co taką odsłonę czasu, ale czuję się że to zupełnie nie pasuje do Sandersona i sam się trochę w tym zagubił. Taki szybki, wymuszony charakter powieści jej nie służy.

W książce są prowadzone jakby trzy oddzielne wątki, nowe rozdziały oznaczają zmianę wątku na któryś z tych trzech głównych i musimy znieść te ciągłe zmiany. Oczywiście przez to macie masę cliffhangerów po drodze, aby was zachęcić do czekania na kolejną partię tekstu o bohaterze co właśnie tam mierzy się z arcytrudną życiową sytuacją. Mnie weterana Martina już aż tak nie ruszało, ale chwyt ten zawsze działa. Na szczęście wątki te są prowadzone bardzo dobrze i wciągają, i są logiczne, tylko narzekam na te "przejścia" między nimi.

Starczy o fabule, przejdę do bohaterów.  Stara gwardia nie zawodzi, a niektórzy z nich jeszcze bardziej się rozwijają czy też zmieniają charakter, poznajemy także trochę nowych twarzy, którzy oczywiście są też interesującymi osobami, ale stanowią one dodatek. Wszystko się kręci wokół ludzi poznanych w pierwszej części. A ci dalej są kreacjami, których losy warto śledzić. Brakuje tylko tych dialogów, które zawsze brylowały między niektórymi postaciami, ale da się jakoś ten mankament przeżyć. I muszę też się przyznać że kryzys jednej z nich jaki przezywa, pomimo sporej partii tekstu niemu poświęconemu jakoś średnio mnie przekonuje mimo wszystko. Ale to może tylko moje marudzenie.

Stylowo nic ale to nic się nie zmienia. Tutaj Sanderson się broni na tym polu i dalej stoi to wszystko na niezawodnym poziomie pod tym względem. Nie mogę tu nic wytknąć, Autor dalej wie jak pisać, teraz tylko zgrzyta co pisać. Nie ma co też rozwlekać jakoś specjalnie tego akapitu, mógłbym właściwie skopiować to co napisałem wcześniej, może tym razem bez neologizmów.

Proszę Państwa mamy coś na co czekałem od początku. I to w skali jakiej się nie spodziewałem, a mianowicie opuszczamy znane nam wzdłuż i wszerz Luthandel i wędrujemy w szeroki świat i to w kilku kierunkach. Można powiedzieć nareszcie. Brawo autorze to wspaniały pomysł i winszuję Twej dociekliwości i pomysłowości że chcemy poznać jednak coś nowego niż to miasto nawet jeśli jest gorsze prestiżowo i generalnie mniej okazałe od stolicy Imperium. Pozostaje pytanie czy te nowości j spełniają swe zadanie ? Czy potrafią sobą zainteresować czytelnika ? Czy chętnie je zwiedzamy ? Uspokoję was tak, poznawałem je i byłem zaintrygowany  co znajdę za zakrętami. Szkoda tylko że dalej jest lekkie uczucie niedosytu, ale przynajmniej częściowo ta ciekawość została zaspokojona.

Oddzielny paragraf trzeba tez czuję poświęcić zakończeniu jakby nie patrzeć dość obszernego dzieła liczącego sobie łącznie bez mała około 2800 stron ? Jak ja widzę koniec tego wszystkiego ? Jest prawdziwie epicki, prawdziwie dramatyczny i bardzo zaskakujący. Wszystko znajduje swoje odpowiedzi, nie mamy żadnych pytań po zakończeniu, nawet kto pisał te wszystkie stawki między rozdziałami, które mnie zawsze intrygowały. Coś naprawdę dobrego Panie Sanderson, tutaj po raz kolejny wiesz jak kończy mężczyzna swoje dzieła, i wychodzisz z tego obronną ręką. Jeszcze większe plusy za to że każdy tom jest jakby oddzielną w pewnym sensie historią, a stanowi całość z pozostałymi. To naprawdę sztuka, która się tutaj udała.

Podsumowując, ten tom nie zasługuje może na peony chwały jak pozostałe, ale dalej trzyma wysoki dość poziom. Trudno tutaj ustrzec się lekkiego uczucia zawodu, że nie jest tak doskonale jak nas to tego pan Brandon przyzwyczaił, ale widać nikt nie piszę tylko znakomitych rzeczy. Nie oznacza to że ten tom jest katastrofą o nie, jak najbardziej zasługuje na uwagę i dalej Sanderson jest wysoko, ale mógł być jeszcze wyżej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz