Zacznijmy od zarysu fabularnego. Tytułowy sześcian jest
swoistą konstrukcją podzieloną na masę mniejszych elementów. Część z nich jest
bezpieczna, a w części z nich występują śmiercionośne pułapki. Do środka tego
konstruktu zostają wrzuceni bohaterowie, których losy będziemy śledzić. Ich
zadaniem jest oczywiście przeżyć ten horror. Dobór ofiar jest nieprzypadkowy i
każda z nich jest specjalistą w swojej dziedzinie. Czy ten ekstremalny survival
im się uda, to zależy tylko od nich.
Ten film na pewno nie jest popisem gry aktorskiej. Część aktorów wybija się poza przeciętność, jak chociażby Maurice Dean Wint grający postać Quentina czy też David Hewlett jako Worth. Pozostali niestety, ale bledną. Nie potrafią się przebić na pierwszy plan. Brakuje im scenicznej charyzmy, a że nie ma właściwie momentu, w którym nie brałaby udział wspomniana dwójka, ciężko im skupić uwagę widza na sobie. Ogólnie, nie występują tu jakieś bardziej znane nazwiska, może to powoduje taki, a nie inny stan rzeczy.
To czym ta produkcja jest na pewno, to bardzo zgrabnie
napisanym thrillerem z elementami Science-fiction. Ma trochę elementów z filmów
psychologicznych, a szczególnie chodzi mi o reakcję na silny stres w
ekstremalnej sytuacji. Każdy z bohaterów reprezentuje pewien archetyp
reagowania na bodziec. Co prawda nie jest to szerokie spektrum i nie zawiera
wszelkich możliwości, ale jest to wystarczające i przede wszystkim wiarygodne.
W kwestii scenografii oraz kostiumów nie ma właściwie o czym
mówić, bo cały obraz to seria identycznych pokoi: jedne nadają się na azyl,
drugie zdecydowanie mniej, a różnią się tylko kolorami. Podobnie jest ze
strojami, gdzie każdy ma ubranie przypominające to więzienne oraz swoje
nazwisko na piersi.
Historia, najkrócej mówiąc, wciąga niesłychanie, aczkolwiek było kilka momentów, gdzie mocno kwestionowałem to, co się dzieje na ekranie i dana akcja bardzo nie pasowała mi do bohatera. Ogólnie rzecz ujmując, całość wydawała mi się spójna i logiczna. Było kilka wyjątków, ale to dosłownie parę pojedynczych momentów, które nie rzutują znacząco na całość. Ale też nie mogę tak o nich zupełnie nie wspomnieć. Przykładem jest tutaj pewne rozwiązanie z liczbami pierwszymi, wydaje mi się że twórcy się pogubili w tej kwestii i nie do końca wiedzieli jak z niej wybrnąć.
To, co się udało na pewno panu Natali, to wywołanie u widza
nieustającego napięcia. Nie ma tutaj momentów rozluźnienia. Wszystko jest jak
rozciągnięta nić, która może w każdej chwili pęknąć i rzeczywiście w jednym
momencie ona nie wytrzymuje i całość się sypie. Mamy nieustanne wrażenie
takiego zaszczucia, fascynujemy się losem tych ludzi i chcemy wiedzieć jak to
się wszystko zakończy. Może jest też w tym zasługa dobrego montażu i samej
pracy kamery.
Jest jedna rzecz, o której muszę wspomnieć, mianowicie fakt,
że film jest brutalny i nie rozpieszcza widza. Jeśli coś ma być śmiercionośne,
to zobaczymy cały ten proces od początku do końca, bez pomijania szczegółów. Poza tym zachowania, dialogi i
teksty bohaterów też zrozumieją tylko dorośli.
Całość jest zupełnie pozbawiona jakiejkolwiek muzyki. Za
źródło dźwięku służą tutaj dialogi, odgłosy chodzenia, oddechów, pułapek i inne
tego typu onomatopeje. To tworzy dodatkowe napięcie, nie ma tutaj momentów
rozluźnienia. Taką chwilę dostaniecie dopiero po napisach końcowych.
Ogólnie, polecam „Cube” osobom, które szukają czegoś
mocniejszego na koniec dnia. Jest to arcyciekawe, niezwykle oryginalne dzieło
sztuki reżyserskiej i scenariuszowej. Brakuje tu do arcydzieła solidnego aktorstwa
i lepszego rozwiązania niektórych scen, ale nie ma tworów idealnych.
Spróbujcie, a myślę że nie pożałujecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz