W pierwszym mamy wyraźną atmosferę śledztwa. Mordimmer
angażuje się mocno w odnalezienie seryjnego mordercy. Ofiary, oraz sposób w
jaki zostają zabite sugeruje silnie pewien znany przypadek z historii.
Inspiracja jest oczywista, ale to nie przeszkadza, gdyż jest to motyw
wykorzystywany niejednokrotnie i nasz autor nie jest tu wyjątkiem. Fabuła
rozwija się w niezłym tempie, i przez długi czas udaje się jej zachować aurę
tajemniczości. Dopiero pod koniec tradycyjnie wszystko się wyjaśnia i jest to
bardzo sensowne wytłumaczenie, trzymające się kupy.
Do tego wszystkiego mamy naprawdę irytującego mentora
naszego uniżonego sługi. Jest on kompletnie bezużyteczny i tylko chcemy się go
pozbyć, bo blokuje drogę rozwoju dla protagonisty. Nie jest to jednak tak do
bólu schematyczna postać jak się wydaje. Jest też kilka innych oczywiście postaci
pobocznych, jak chociażby Hrabina, która też jest warta wzmianki, bo ma parę
asów w rękawie, czy chociażby pewien
malarz, który ma swoje przebłyski, ale ogólnie nie jest zbytnio intrygujący.
Miejsce akcji też gdzieś przelatuje obok nas, ale nie ma
czemu się dziwić, czy ktoś patrzy na otoczenie w którym się znajduje gdy mu
wkładają stopę w hiszpańskie trzewiki, albo robią coś podobnie przyjemnego ?
Tylko w paru miejscach lokacja ma znaczenie i wtedy autor rzeczywiście się
przykłada do jej opisu, jak chociażby atelier wspomnianego wyżej artysty. Podobnie
ma się rzecz w przypadku „Wież do nieba” tutaj z kolei pojawia się pewna
winiarnia czy też piwnica. Ale fabuła też w dużej mierze specjalnych miejsc do
rozwoju nie wymaga.
Stylistycznie można powiedzieć mamy to co cały ten cykl sobą
reprezentuje czyli monologi autora całej tej narracji i mówienie o klerze,
kobietach, swej skromności, i cały pozostały repertuar też tu jest obecny. Oba
opowiadania napisane są podobnie więc ten paragraf ponownie zostawię wspólny. Ten element recenzji jest niezmienny od "Płomienia I Krzyża". Jego ocena pozostaje więc ta sama i nie ma się co tu specjalnie rozpisywać na ten temat.
A co mamy w drugim tekście ? Jest intryga związana z
konkurencją architektów rywalizujących ze sobą, gdzie istnieje podejrzenie że
jeden z nich posługuje się czarną magią aby przyśpieszyć swoje wysiłki. Muszę
przyznać w dużej mierze nie czułem tej mini – powieści. Cała ta historia
niespecjalnie mnie wciągnęła. Jest
oczywiście kilka naprawdę dobrych scen, ale to dalej mnie nie przekonuje. Gdyby
nie postać pewnego inkwizytora który się później pojawia spisałbym je zupełnie
na straty. Jej wprowadzenie daje drugi oddech i szanse. I Piekara skwapliwie z
tej szansy skorzystał.
O jednej z postaci już wspomniałem, ale oczywiście nie jest
ona jedyna. Pojawia się ich trochę przez całą treść, ale nie wbijają się na
pewno na dłużej w pamięć. Przynajmniej nie w moim przypadku. Ale Toffler
nadrabia za nich wszystkich z nawiązką. Chciałbym aby to nie była jego pierwsza
i ostatnia obecność. Jeszcze można
wspomnieć o jednym z żołnierzy pomagającym Inkwizytorowi. Wykazuje się on od
czasu myśleniem i dobrymi ripostami.
Zakończenie historii także trochę rozczarowuje, gdyż
nawiązuje w pewien sposób do tego co czytaliśmy parędziesiąt stron wcześniej i
chciałoby się czegoś jednak czegoś trochę bardziej odkrywczego.Nie ma tu jakiegoś specjalnego zaskoczenia, wydaje się być to wszystko odtwórcze i na tym jednak traci poziom opowiadania.
Jak więc sprawa ostatecznie się miewa z wartością tego tomu cyklu ? Odpowiedź nie jest tak do końca jednoznaczna w tym przypadku. "Dziewczyny Rzeźnika" prezentują się zdecydowanie lepiej pod każdym właściwie
względem. „Wieże do nieba” tylko rozczarowują i pomimo wszelkich prób nie mogą
się przebić. Jeśli te czterdzieści złociszy za jeden naprawdę dobry tekst, a
drugi przeciętny to dla was za dużo to możecie sobie odpuścić. Z drugiej strony
jeśli jesteście fanami cyklu to tego tomu i tak sobie nie odpuścicie. Ja
osobiście lekko żałuje, bo mogło być trochę lepiej, ale zawsze każdemu zdarza
się lekki spadek formy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz