Dzisiaj opiszę ostatnią, do tej pory wyprodukowaną, część
„Underworlda” opatrzoną podtytułem „Wojny Krwi”. Na początku powiem, że jest
solidnie, ale nie ma przełomu, jakiejś rewolucji, która moim zdaniem mogłaby
się przydać. Bo ileż można opierać się na tej samej formule ? Nie mówię, aby
robić z kolejnych odsłon filmy psychologiczne, metafizyczne czy coś w ten
deseń, ale zaczyna się robić trochę schematycznie i na jedno kopyto. Na razie
jeszcze się to wszystko jakoś trzyma kupy i nie nudzi weteranów serii, ale
wkrótce mogą się zacząć dziać złe rzeczy. Ale starczy tych futurystycznych
spekulacji, czas przejść do tego, co oferuje nam piąta już część.
Najważniejsza informacja jest taka, że nastąpił spory
jakościowy skok w wielu kierunkach w stosunku do poprzedniczki. Nie było to, co
prawda, zadanie szczególnie trudne, ale i pewien niepokój mógł się wkraść mimo
wszystko. Zasadnicza różnica tkwi w scenariuszu. W końcu coś sensownego,
logicznego i dającego się oglądać. Jest jeden mało wiarygodny moment, ale, jak
na cały film, to nie jest to jakaś wielka wada. Ogólnie rzecz biorąc jest
naprawdę dobrze i rzeczywiście przyjemnie się całość ogląda.
Teraz powiem, że brakuje, o dziwo, w tym filmie
efektowności. Sceny pojedynków czy batalistyczne są jakieś takie mało
dynamiczne. Może to wina montażu, może wolnej pracy kamery, ale brakuje temu
wszystkiemu szlifu. Sceny akcji, które od zawsze są motorem napędowym serii,
tutaj lekko szwankują. Wydaje się jakby całość w tym aspekcie łapała zadyszki,
a to nie jest dobry sygnał. Ale tragedii też nie ma, dalej jest dość
efektownie, tylko za mało efektywnie.
Co jest ogromnie ważne, mamy w tym filmie klimat. Twórcy
poszli po rozum do głowy i wiele scen rozgrywa się w atmosferze
średniowiecznej. Nareszcie mamy powrót arystokratów w świecie wampirów, ich
gotyckich twierdz wraz ze strojami. Wszystko to znów ze sobą współgra i do tego
elementu nie mogę się przyczepić. Mam nadzieję że to stanie się standardem, bo
nie chce znowu oglądać biurowców ani samochodów. Nie z tym mi się kojarzą
wampiry, pomimo wysiłków producentów, abym postrzegał je inaczej. Najwidoczniej,
brakuje im środków perswazji.
Kolejnym elementem, który nie zawodzi jest gra aktorska,
poza dwoma wyjątkami. O dziwo tym razem nie potrafię narzekać na Theo James’a.
Co prawda nie zachwyca on swoją charyzmą, ale widać jakiś krok do przodu w tym
co robi, a to daje nadzieję. O Kate Beckinsale nie ma co pisać, bo ona nie potrafi
zagrać słabo tej postaci (ma już trochę doświadczenia po pięciu częściach) i
ponownie trudno się nie przekonać, że jest Seleną. Zdecydowanie za mało jest w
tym filmie Charlesa Dance’a, który ponownie kradnie sceny dla siebie i to
całkowicie. Przy nim cała reszta znika, nieważne kto by tam jeszcze był obok.
Ten aktor ma po prostu absolutną władzę nad pozostałymi. Podejrzewam, że tylko
wybitne jednostki by mu się oparły.
Muzycznie nie wiem czy cokolwiek się zmieniło. Dalej mamy te
same rzeczy, co wcześniej , bo też nie ma potrzeb za wielkiej ewolucji. Sam film
niewiele się zmienia w swej formule, więc dalej mamy utwory tworzące odpowiedni
nastrój do poszczególnych scen. Nie zauważyłem tutaj żadnego upadku tego
aspektu produkcji, co cieszy.
Rzeczą, o której należy wspomnieć jest pewien północny
przyczółek, dość nietypowy jak na wampiry, tworzący chyba w gruncie rzeczy
największy atut filmu. Jest sam w sobie interesująco przedstawiony i ma
nietypowych mieszkańców, co dodatkowo go uatrakcyjnia. No i cieszy też fakt
nowej pięknej kobiety w obsadzie, która, oprócz urody, pokazuje może nie
rewelacyjny, ale znośny całkiem kunszt aktorski. Jak na debiut poradziła sobie
dziewczyna. Ale może jej uroda odebrała mi trzeźwość osądu. Zresztą to samo do
pewnego stopnia mogę powiedzieć o brytyjskiej piękności.
Na koniec powiem, że nie żałuję obejrzenia piątej części,
czego nie mogłem powiedzieć o „Przebudzeniu”. Tam to była czysta agonia, ale
obowiązek recenzencki nie pozwolił mi jej przerwać. Tutaj mamy pewne odrodzenie
serii, które przywraca wiarę w sens jej dalszego istnienia. Nie ma przełomu w
żadnym aspekcie, nie przebija ona pierwowzoru ani „Buntu Lykanów”, plasując się
w moim rankingu zaraz za nimi, ale nie zasługuje też na potępienie. Jest
naprawdę dobrze i tego się trzymajmy w oczekiwaniu na „szóstkę”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz