Najważniejsze na początek, czyli historia, która jest
bardziej niż tragiczna. Nie wiem czy jest w niej jakikolwiek sens, a jeśli tak,
to nie wiem gdzie. Ja go nie mogłem znaleźć. Niby pojawia się dramat z córką,
który nie potrafi być interesujący, jest też jakiś policjant, ale to wszystkie
jest schematyczne, strasznie miałkie i kompletnie bez wyrazu. Kate się stara
jak może, ale ona sama czegoś tak słabego nie udźwignie. Tego by nie zrobił
całą swoją grą aktorską nawet Al Pacino czy Anthony Hopkins.
W związku z tym, że wygląda to jak wygląda, nie miałem nawet
momentu, żeby się przejmować bohaterami. Zresztą sam film tego nie ułatwia.
Niby ktoś tam ginie i mamy moment dramatyczny, ale jednak wstaje. Brakuje w tym
wszystkim jakiejkolwiek konsekwencji. Jedyną postacią, w której losy potrafiłem
się w jakiś sposób zaangażować jest Selene. Atutem niewątpliwym, ale rzadko
kiedy wykorzystanym w tym filmie jest Charles Dance jako lider wampirów. On
zdecydowanie błyszczy jak tylko się pojawia na ekranie i skupia całą uwagę na
sobie. Jego syn, grany przez Theo James’a, jest drętwy, sztywny straszliwie,
podobnie jak policjant. Zastanawiam się na ile jest to kwestia dialogów,
scenariusza, a na ile gry aktorskiej. Jeszcze można zauważyć pojedyncze
przebłyski dobrego aktorstwa u Stephena Rea jako pewnego doktora.
Idąc dalej twórcy znów mieszają współczesność i gotyk. Da
się zauważyć przewagę obecnych czasów i to nie wychodzi na dobre. Lokacje stają
się w ten sposób nudne, monotonne. Bo na ile sposobów można pokazać biurowiec?
Zdecydowanie mniej niż średniowieczny ukryty zakątek, który się pojawia i
tworzy jakąś namiastkę tego klimatu, który jest nam dobrze znany. Dlaczego
twórcy uparcie stawiają co drugą część na te swoje miasta, metropolie, gdzie
zamki robią o wiele lepsze wrażenie? Nie mam pojęcia.
Muzyka znowu zostaje w klimatach poprzedniej części, ale nie
ratuje filmu, pomimo faktu, że jest naprawdę solidna. Niestety, ale pozostałe
elementy dzieła duetu reżyserskiego Mansa Marlind'a i Bjorna Stein'a są na tyle
słabo zrealizowane, że muzyka zostaje zepchnięta na dalszy plan w kwestii
odbioru tego obrazu. Przykro mi, Panie Haslinger. Tym razem Pana robota po
prostu poszła na marne.
Jedyną rzeczą, którą mogę w jakiś sposób pochwalić, to sceny
akcji, które wydają się zrealizowane naprawdę dobrze, z odpowiednim rozmachem,
łamaniem fizyki, logiki i innych praw. Tutaj jest efektownie, tak jak powinno
być i dzieją się rzeczy nieprawdopodobne, a przy tym wszystkim cieszące oko.
Tutaj działa też montaż i ujęcia majestatyczne, tradycyjnie z często
wykorzystanym efektem slow motion.
Nie wiem komu to polecić. Nie przychodzi mi żaden odbiorca, któremu miałoby się to podobać i do którego miałby być skierowany ten film. Jest słaby w zdecydowanie za wielu aspektach. Jest po prostu złem koniecznym, do tego, aby zrozumieć kolejne odsłony, które na podstawie epilogu tego epizodu na pewno powstaną. Jedno jest pewne. Następne części już na samym starcie są lepsze od „Przebudzenia”. Po prostu nie stawia nie stawia ono za wysoko poprzeczki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz