Dziś przedstawię Wam swoją opinię o trzeciej części cyklu
„Underworld”, która nosi tytuł „Bunt Lykanów”. Jest ona skupiona wokół jednej z
najlepiej wykreowanych postaci tego uniwersum, czyli Luciena i opowiada jego
historię. Dowiadujemy się w jakich okolicznościach wilkołaki wywalczyły swoją
wolność i dlaczego właśnie on został liderem ich bandy. Od razu zaznaczę, że
jest to jedna z moich ulubionych części, zaraz po pierwszej, z kilku względów,
o których zaraz Wam opowiem.
Po pierwsze całość, oprócz nielicznych momentów, dzieje się
w średniowiecznej twierdzy, w klimatach stricte z tego okresu. Mamy tutaj
miecze, hełmy zbroje i stroje nawiązujące do tamtej epoki. Ten powrót do
korzeni po współczesnej „Ewolucji” bardzo mnie ucieszył. Momentalnie odnajduję się
w takiej atmosferze. Ta otoczka się po prostu sprawdza w opowieści o takim
charakterze. Twierdza także jest atrakcyjna dla oka. Mamy balisty, blanki,
baszty, bramy. Każdy element, który możemy sobie wyobrazić, że istnieje w
tradycyjnej, stereotypowej warowni, to tam się znajduje.
Muzyka również wraca do znanego nam kształtu. Korzysta ona z
dorobku poprzedniczek, a także dodaje coś od siebie, więc nie grozi nam
powtórka z rozrywki i monotonia. Na pewno nie ma na co narzekać w tym aspekcie.
Jest klimat, moc albo stonowanie w zależności od potrzeb i na solidnym
poziomie.
To co stanowi dodatkowy atut filmu, to gra aktorska, w
szczególności wspomnianego już Luciana, w którego ponownie wcielił się Michael
Sheen. Wraca także Bill Nighty, który gra niezastąpionego Victora. Miałem obawy
co do Rhony Mitry, która dostała rolę córki naszego lidera wampirów, ale udało
się jej udźwignąć ciężar tej postaci, a nie jest ona znów banalna. Sonii daleko
do słodkiej idiotki czy innego stereotypu postaci.
Historia, niestety, nie zaskakuje, jest dość schematyczna w
tym wszystkim. Nie kojarzę momentu, gdzie byłbym specjalnie zaskoczony, poza
może jednym, którego oczywiście nie zdradzę. Ale, o dziwo, to nie stanowi
specjalnego mankamentu, jak to się może wydawać na pierwszy rzut oka. Ważne, że
ma sens, nie jest jakoś pełna dziur logicznych, wszystko jest ładnie wyjaśnione
w przystępny sposób. Nie jest to specjalnie ambitna fabuła, ale ten cykl nigdy
też z niej nie robił swego głównego atutu.
To co zawsze stanowiło o sile „Underworlda” to czysta,
nieskrępowana jakąkolwiek cenzurą akcja i sporo posoki, wnętrzności i różnego
rodzaju broni. Tutaj nie oczekujcie zmiany. Seria trzyma się wyznaczonego
kierunku i nie zbacza. Oczywiście, teraz głównie zobaczymy miecze, kusze i
pazury, tudzież kły zamiast zębów, co stanowi miłą dla oka odmianę. Jest kilka
naprawdę dobrych pojedynków czy scen batalistycznych, więc ich miłośnicy nie
powinni być zawiedzeni. Sceny te są też dobrze zrealizowane.
Ogólnie rzecz biorąc, w porównaniu do poprzedniczki wszystko
jest tu zrealizowane lepiej. Wszystko ogląda się przyjemniej, może oprócz sceny
erotycznej, która w tej części jest jakaś udziwniona w niepotrzebny sposób.
„Underworld” potrzebował skoku jakościowego i, po słabszej „Ewolucji”, dostał go
w wielu aspektach. „Bunt Lykanów” daje nadzieję serii na odbicie się i
otrzymanie porcji zaufania widzów na kolejne części. Czy z tego skorzysta? Tego
dowiecie się z następnego tekstu, w którym ocenię „Przebudzenie”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz