Dziś zajmę się zupełnie innym gatunkiem, pozbawionym
jakiejkolwiek fantastyki. Wrócę do sztuki filmowej i do jego przedstawiciela,
jakim jest produkcja Briana De Palmy pod tytułem „Nietykalni”. Opowiada ona o
czasach prohibicji w USA, obowiązującej w okresie międzywojennym. Historia
konkretnie dotyczy jednego z najsłynniejszych przestępców świata, czyli
Alphonso Capone, znanego szerzej jako Al. Capone, i jego ostatecznego pogromcy–
Eliota Nessa. Jest to film dość mocno oparty na faktach, ale oczywiście dodaje
od siebie i zmienia pewne rzeczy na potrzeby widza.
Mamy Chicago rok 1931. Świat przestępczy należy do
wspomnianego Włocha, który zajmuje się głównie przemytem alkoholu. Bary są
zmuszane sprzedawać tylko jego trunki, nieważne jakiej by nie były jakości.
Środkami do wymuszenia tego posłuszeństwa są albo pieniądze, albo groźby.
Klasyczna metoda kija i marchewki. Władze Stanów Zjednoczonych dobrze znają
źródła olbrzymich dochodów pana Capone, ale nie potrafią znaleźć na niego haka.
Aby takowego zdobyć, wysyłają przedstawiciela Departamentu Skarbu, Eliota
Nessa, który zbiera ludzi, aby pozbyć się szkodnika w legalny sposób,
udowadniając mu liczne przestępstwa przed sądem.
To, co jest jednym z mocnym atutów pana Palmy to klimat.
Zdecydowanie czuć te lata 30 w strojach, sprzęcie, samochodach, budynkach.
Wszystko pasuje idealnie i jest wiernie oddane. Poruszamy się po ulicach
Chicago i podziwiamy wizję świata sprzed osiemdziesięciu lat. To były czasy
długich, eleganckich płaszczy, kapeluszy typu fedora i rewolwerów. My to
wszystko widzimy, może nawet wzdychamy z tęsknoty do tego stylu , ale na pewno udaje
się reżyserowi utrzymać tę atmosferę minionych lat. Widać włożony w to wysiłek,
co daje bardzo pozytywne wrażenie. I jest zrobione z pietyzmem, bo nie
widziałem przejawów współczesności, co się może zdarzyć w tego typu produkcji.
Dodatkową silną stroną produkcji jest obsada, które obfituje
w masę znanych nazwisk. Poczynając od wybitnego Roberta De Niro, jako głównego antagonistę,
dołączając do tego Kevina Costnera jako protagonistę, i jeszcze dorzucając
Seana Connery'ego jako pomocnika naszego paladyna. Jest jeszcze masa innych
bohaterów i wszyscy dobrze się spisali w swej roli. Ciężko mi wyłonić kogoś,
kto byłby specjalnie drętwy w swym aktorstwie, a to bardzo dobrze świadczy o
osobach występujących w filmie. Jedyne zastrzeżenie, jakie mi przychodzi do
głowy, dotyczy szefa kanadyjskiej policji, który jest niesłychanie schematyczny
w swej roli. Próbuje wycisnąć z niej co się da, ale niezbyt mu to wychodzi.
Cała reszta mi nie wadzi, a wręcz ogląda się ich z przyjemnością. Wspomniane
gwiazdy naprawdę błyszczą. Zresztą Szkot (Sean Connery) został doceniony przez
Akademię Filmową i dostał Oscara za swą rolę (najlepszy aktor drugoplanowy).
Muzycznie też jest bardzo dobrze. Przede wszystkim pasuje do
panującego klimatu i nie psuje też nastroju. Zawsze w tle i zawsze spełniająca
swą rolę w danym momencie. Nie mogę też, co prawda, powiedzieć, że będę szukał
wszędzie, gdzie się da całej ścieżki dźwiękowej z filmu, ale nie zauważyłem
jakichś spadków. Mogę więc śmiało powiedzieć, że Stephen. H Burum odwalił kawał
solidnej roboty. W żadnym przypadku nie zasługuje ona na miano wybitnej, ale też
nigdy nie przeszkadza w odbiorze.
To, co uznałbym za wadę to kilka scen, które wybitnie silą
się na niezwykle dramatyczne (akcja z wózkiem czy też na dachu gmachu sądu), próbując
wywołać napięcie u widza. Ich ewidentną przywarą są dwie rzeczy. Mianowicie to,
że są wręcz groteskowe przez fakt mocnego przekombinowania. Nie czujemy
dreszczyku spływającego po plecach, raczej irytację, także przez drugi fakt ,że
te konkretne momenty są zdecydowanie za długie. Ciągnie się to i ciągnie, a
rezultat jest łatwy do przewidzenia.
Razi też parę niekonsekwencji logicznych, związanych po
części z tym dramatyzmem. Śmierć jednego z bohaterów to powinien być moment po
tym jak zobaczyłem, ile ołowiu w sobie trzymał, ale zdołał jeszcze poinformować
naszego rycerza, gdzie znajdzie konieczne do dalszego śledztwa informacje.
Zaiste patos ogromny, znów wydłużony i wymuszony scenariuszowo.
Historia ogólnie stoi na wysokim poziomie, poza wspomnianymi
wyjątkami. Ja sam znałem tylko strzępki historii związanej z Alem Capone. Po filmie
i potwierdzeniu jego wiarygodności wiem znacznie więcej. To rzeczywiście miało
prawo wyglądać tak, jak zostało przedstawione. Myślę, że akurat tym aspektem
nie będziecie zawiedzeni, bo całość ogląda się z przyjemnością.
Kończąc mój tekst powiem, że nie żałuję, że obejrzałem film
De Palmy. Jest on trochę edukacyjny, ale nawet bez tego wyszedłby obronną ręką.
Opowiada ciekawą historię, do tego ma zaangażowanych wybitnych aktorów, znanego
reżysera, jego atuty można wymieniać i wymieniać. On już w fazie produkcji był
skazany na sukces przez jakość swych walorów.
Ogólnie polecam. Te pełne patosu momenty naprawdę można przeżyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz