środa, 13 maja 2015

Elantris, czyli Chichén Itzá w wydaniu fantastycznym. Magnum Opus Brandona Sandersona ?

Dziś opowiem wam o Elantris. Na początku było to miasto wielkie, wspaniałe, szczycące się poziomem życia, kulturą. Nie każdy mógł tam trafić tylko garstka tych, którzy dostali ten dar wraz z czystym zrządzeniem losu. Przeciętni obywatele też mieli prawo wstępu, prosili oni Elantrijczyków o błogosławieństwa, leczenie, zaklęcia na wiele różnych przypadków życiowych. Wszystko to trwało w pięknej harmonii aż nagle się zaczęło psuć. Nikt nie wiedział jak i dlaczego, czary przestały działać, mieszkańcy zaczęli brzydzieć i starzeć o wiele szybciej niżby chciała natura. "Wypadek" decydujący o trafieniu do Utopii stał się z miejsca przekleństwem zamiast błogosławieństem. W ten świat upadającej wielkości trafia protagonista powieści książe Raoden.

Do Elantris zachęciła mnie jakaś pomniejsza recenzja w małym czasopiśmie zgarniętym w Empiku. Nawet nie wiedziałem wtedy na co się porywam. Przeczytanie tej recenzji było jak trafienie na ergosferę czarnej dziury, przeczytanie pierwszych 160 stron jak horyzont zdarzeń. Potem wsiąkłem aż do samego zakończenia (czytaj osobliwości) i wyszedłem po drugiej strony w zupełnie innej czasoprzestrzeni, w kompletnie nieznanym rejonie wszechświata. To jest siła oddziaływania tej książki zobrazowana w tej jakże barwnej, metaforze.

Elantris za sprawą jezyka i stylu autora ma bardzo dynamiczną strukturę. Tam nie ma momentu na oddech, wszystko się dzieje natychmiast, w wielu miejscach jednocześnie. Na szczęście wszystko to jest przedstawione w kolejnych rozdziałach, logicznie ułożonych i nie jest to zapis kompletnie chaotyczny. Łatwo się połapać w tym wszystkim, ze względu na granice jakie są wyraźnie postawione. Nie przeszkadza to w połykaniu kolejnych porcji książki. Nie mogłem się od niej oderwać i przede wszystkim nie chciałem. Akcja pędzi bezustannie aż do grand finale i na szczęście obyło się bez deus ex machina.

Bohaterowie - nie wiem czy zdążycie się przyjrzeć ich kreacji tyle się tam dzieje, ale napisani są naprawdę dobrze. Nie wybiegają może jakoś wybitnie od schematów, ale tak do końca się też w nie nie wpasowują. Nie są oni obiektem wokół których kręci się fabuła głównie. Są jednym z elementów składowych całości.

Świat w którym dzieje się książka to właściwie jedna wielka metropolia, której dzielnice stanowi Elantris. Sanderson nie rozwija za bardzo swojej alternatywnej rzeczywistości miasta, ale nie ma takiej potrzeby. Rozwinięcie tylko zaszkodziłoby temu co chciał osiągnąć autor. Nie znajdziecie tam wielu barwnych opisów, poza tymi, które opisują to wszystko przed upadkiem.

Czy Elantris ma jakiejś wady ? Przykro mi to mówić, ale po raz pierwszy mogę z pełną świadomością powiedzieć że ciężko się czegoś przyczepić. Nieczęsto się zdarza żebym wchłonął 900 albo więcej stron w jeden dzień. To musi świadczyć o poziomie książki. Jeśli nawet pojawiają się jakiejś błędy to nie wpływają one w żaden sposób na odbiór czytelnika. Czepiając się maksymalnie, aby nie wyszło że to powieść idealna, są pojedyncze literówki, ale kto by na to patrzył. I na końcu mój ulubiony zwrot z powieści, który na długo zostanie mi w pamięci "Idos Domi" !


1 komentarz:

  1. Fajna recenzja, widzę, że robisz postępy - Chichén Itzá, czarna dziura, deus ex machina - wychodzisz na erudytę, a to się chwali ;) No i tym razem naprawdę mnie zachęciłeś, mam nadzieję, że kiedyś pożyczysz mi tę książkę ;)

    OdpowiedzUsuń